Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/48

Ta strona została przepisana.

skiego tego daru było właściwie jedyną stroną jego fachu, którą prawdziwie lubił. Dla człowieka, obdarzonego takiemi jak on zdolnościami, nie była to odpowiednia karjera życiowa. Teraz nawet, kiedy firma, przeistoczona na Towarzystwo Akcyjne, chyli się ku upadkowi (wycofał oddawna swój udział), doznawał ostrego uczucia żalu, ilekroć myślał o tych czasach. Mógł dokonać czegoś o wiele lepszego! Mógłby być świetnym adwokatem! Myślał nawet o kandydowaniu do parlamentu. Jak często mawiał do niego Mikołaj Treffry:
— Mógłbyś stać się czem chcesz, mógłbyś odważyć się na wszystko, Jo, gdybyś nie był tak przeklęcie ostrożny i taki dbały o siebie!
Kochany stary Nick! Zacny chłop! Szkoda tylko, że taki postrzeleniec i hulaka! Znali go wszędzie jak zły szeląg. Ten zato nigdy nie dbał o siebie. Umarł też.
Stary Jolyon sortował swoje cygara, zastanawiając się, czy on sam nie był może zanadto dbały o siebie i przezorny.
Umieścił wreszcie cygarniczkę w bocznej kieszeni tużurka, zapiął ją i, utykając na obie nogi kolejno, opierając się o poręcze długiego szeregu schodów, powrócił na górę do swojej sypialni. Dom był zbyt obszerny. Jak Juna wyjdzie zamąż — o ile naprawdę nie odstąpi od swojego kaprysu i poślubi tego chłopca; znając dziewczynę, można być pewnym, że to uczyni — wynajmie dom, a sam zamieszka w jednym pokoju w pensjonacie. Po kiego licha trzymać półtuzina służby, biorącej się wciąż wzajem za łby?!
Na dzwonek jego zjawił się lokaj — okazały mężczyzna z brodą, stąpający miękkim, cichym krokiem i niezwykle milczący. Jolyon kazał mu przygotować ubranie; chce iść na obiad do Klubu.
— Od jak dawna wrócił powóz po odwiezieniu miss