Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/60

Ta strona została przepisana.

— Juny niema — dodał ojciec pośpiesznie — pojechała z wizytą. Wiesz pewnie, że jest zaręczona?
— Już?
Jolyon senior wysiadł z dorożki i, płacąc woźnicy, po raz pierwszy w życiu dał mu przez omyłkę suwerena zamiast szylinga.
Obdarowany wziąwszy zwyczajem dorożkarzy monetę pomiędzy zęby, zaciął cichaczem konia i szybko odjechał.
Stary Jołyon obrócił niedosłyszalnie klucz w zamku, otworzył drzwi i dał znak synowi. W chwili, kiedy zawieszał palto na kołku, syn spojrzał na niego i dostrzegł na jego twarzy wyraz chłopaka, wybierającego się do cudzego ogrodu na wiśnie.
Drzwi jadalni były otwarte, gaz palił się zmniejszonym płomieniem. Na stole syczała spirytusowa maszynka pod imbrykiem, a tuż przy tem spał, mrużąc cynicznie oczy, stary kot. Jolyon-ojciec spędził go przyciszonem „a sio!“ Drobny ten incydent ulżył mu, osłabiając nieco napięcie jego uczuć. Pogroził jeszcze zwierzęciu spłaszczonym swoim szapoklakiem.
— Ma pchły — rzekł, wypędzając kota z pokoju. Poprzez drzwi w hallu, prowadzące do sutereny, syknął kilka razy jeszcze na zwierzę: „Sssst!“ jakgdyby przyśpieszając tem uwolnienie się od kota, gdy nagle dziwnym zbiegiem okoliczności ukazał się z dołu lokaj.
— Możesz iść spać, Parfitt — rzekł gospodarz domu. — Sam pozamykam drzwi i pogaszę światła.
Kiedy jednak powrócił do jadalni, kot wskoczył do pokoju przed nim, zadarłszy ogon wesoło wgórę, jakgdyby dając w ten sposób do zrozumienia, że manewr odesłania lokaja nie był dla niego niespodzianką. Podstępy starego Jolyona w stosunku do domowników nie udawały mu się nigdy. Stale prześladowała go na tym punkcie fatalność.