Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/76

Ta strona została przepisana.

ale nieco sarkastycznie — nie podobała mu się Juna, która nie miała miny zbyt zadowolonej.
Nie było w tem nic dziwnego, jako że prowadziła w tej chwili z Jamesem rozmowę treści następującej:
— Wie stryj, zatrzymałam się na drodze powrotnej nad rzeką i widziałam piękne miejsce pod budowę domu.
James, lubiący jeść wolno i dojadać do końca to, co sobie położył na talerz, przerwał na chwilę proces żucia.
— Co? — zapytał. — Gdzież to jest owo piękne miejsce?
— Tuż za Pangbourne.
James włożył kawał pieczonej szynki do ust i Juna cierpliwie czekała.
— Napewno nie masz nawet pojęcia, czy grunt, o którym mówisz, jest do nabycia? — zapytał wreszcie. — Nie zainteresowałaś się, rozumie się, ani trochę, jaka jest cena gruntu w tem miejscu?
— Owszem, wiem, dowiadywałam się.
Jej drobna energiczna twarzyczka pod miedziano-złotą koroną włosów podejrzanie ożywiona była i roznamiętniona.
James przyjrzał jej się badawczo.
— Co? Nie masz chyba zamiaru nabywania ziemi? — zawołał, wypuszczając widelec z ręki.
Zaciekawienie Jamesa podnieciło Junę jeszcze bardziej. Oddawna już ułożyła sobie w mądrej swojej główce, że musi namówić stryjów do korzystnego dla nich samych i dla Bosinney’a budowania will i pałacyków wiejskich.
— Rozumie się, że nie — pośpieszyła zapewnić go. — Przyszło mi tylko na myśl, że byłoby to takie wspaniałe miejsce dla stryja... czy dla kogo innego... do zbudowania na niem willi.
James spojrzał na nią zukosa i umieścił jeszcze jeden kawał pieczonej szynki w ustach.