Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/95

Ta strona została przepisana.

i sam pogapię się troszkę — dodał i, nie czekając na odpowiedź, wyszedł.
Soames zainteresowany był, jako notarjusz, sprawami posiadłości. Prawie całą godzinę trwały narady jego z agentem w sprawie rozplanowania gruntów, a także w kwestji umieszczonych na nich sum hipotecznych Nicholla i innych. Wkońcu dopiero, jakgdyby mimochodem, potrącił o nabycie gruntu pod budowę.
— Pańscy mocodawcy — rzekł — powinniby zrobić dla mnie wyjątkowe ustępstwa od ceny wobec tego, że ja pierwszy będę tutaj budował.
Oliwer potrząsnął głową.
— Miejsce, obrane przez pana, jest najtańsze ze wszystkich, jakie posiadamy. Im bliżej szczytu wzgórza, tem drożej kalkulują się.
— Mniejsza o to. Nie jestem jeszcze zdecydowany — odparł Soames. — Możliwe, że wcale nie będę budował. Renta gruntowa jest bardzo wysoka.
— Żal byłoby mi pana, panie Forsyte, gdyby pan odstąpił od swojego zamiaru. Myślę, że popełniłby pan błąd. W dużym promieniu dokoła Londynu niema ani jednego miejsca z takim widokiem, nigdzie też nie nabędzie pan ziemi równie tanio, jeśli weźmiemy pod uwagę wyjątkowo sprzyjające tutaj warunki. Wystarczyłoby tylko dać kilka ogłoszeń w gazetach, a mielibyśmy tłumy chętnych nabywców.
Spojrzeli wzajem po sobie. Twarze ich zdradzały wyraźnie ich myśli:
— Mam dla ciebie zbyt wielki szacunek, jako dla dobrego kupca, abym miał wierzyć temu co mówisz — mówił sobie każdy z nich w duchu.
— A jednak — powtórzył Soames — nie jestem jeszcze zdecydowany, przypuszczam nawet, że sprawa nie dojdzie do skutku.
Po tych słowach wziął z rogu pokoju swój parasol,