— Zapewne, panienko, — rzekła, — ale nie wiem, co począć.
— Zabrać dzieci i odejść. Na co czekać dłużej? Dam pani pieniędzy, jeżeli będzie trzeba.
Ale pani Hughs nie odpowiedziała.
— I cóż? — rzekł Marcin, puszczając kłąb dymu.
Tymjana wybuchnęła ponownie:
— Musi pani odejść, skoro tylko malec wróci ze szkoły. Hughs nie powinien wiedzieć, gdzie się pani ukryje, nie powinien pani nigdy odnaleźć. Będzie miał dobrą naukę. Żadna kobieta nie może pozwalać na to, na co pani pozwala; to poprostu słabość.
Jakgdyby ten wyraz wtargnął prosto do jej serca i rozpętał naraz żar krwi, twarz pani Hughs przybrała nagle barwę pomidorów, a z ust posypały się wyrazy:
— I pozostawić go tej dziewczynie... pozostawić go w grzechu i występku! przecież przez osiem lat byłam jego żoną, dałam mu pięcioro dzieci! Porzucić go po tem wszystkiem, com dla niego zrobiła! Ja tam nigdy nie życzyłam sobie lepszego męża, dopóki ona nie przyszła z tą swoją bladą twarzą i tem wyzywającem obejściem, i... z temi ustami, co to po nich zaraz widać, że jest nicpoń. Niechby sobie została przy tem swojem zajęciu... pozwala malować się nago... do tego jest dobra... a potem przychodzi do porządnych ludzi. — I, wyciągając posiniaczone ręce ku Tymjanie, która cofnęła się przerażona, pani Hughs krzyknęła: — Nie bił mnie, jeszcze nigdy. Oberwałam te siniaki za jej nowe suknie!
Niemowlę, słysząc matkę, mówiącą z takiem niezwykłemu niesieniem, zaczęło płakać. Pani Hughs umilkła i wzięła je na rękę, a przyciskając dziecko do zapadłego łona, spojrzała ponad maleńką główką na Tymjanę i Marcina.
— Te sińce na rękach zrobił mi wczoraj, jak się z nim mocowałam. Przysięgał, że sobie odejdzie, że mnie porzuci, ale ja go zatrzymałam... tak, zatrzymałam go... I niech państwo nie myśli, że ja go kiedy puszczę, że pozwolę mu pójść do tej dziewczyny... chyba, że mnie przedtem zabije!
Po tych słowach zgasła w niej cała namiętność. Była znów tą samą, nieśmiałą, cichą kobietą, co zwykle.
Podczas jej wybuchu Tymjana cofnęła się do drzwi i stała ze spuszczonemi oczyma. Teraz podniosła wzrok na Marcina, mówiąc wyraźnie spojrzeniem, że pragnie już odejść. Marcin nie odwracał oczu od pani Hughs, paląc w milczeniu. Teraz wyjął z ust fajkę i wskazał nią niemowlę.
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/100
Ta strona została przepisana.