Młodzi którzy teraz stali, ścigali go wzrokiem. Twarz Marcina wyrażała ciekawą walkę pogardy ze skruchą, na obliczu Tymjany malował się lęk, była bliska płaczu.
— Nic mu to nie zaszkodzi — szepnął młodzieniec. Doda mu bodźca do czynu.
Tymjana rzuciła towarzyszowi wrogie spojrzenie.
— Nienawidzę cię niekiedy — rzekła. — Jesteś taki gruboskórny.
Dłoń Marcina spoczęła na jej ręce.
— A ty masz skórę jak bibułka. Wy, dyletanci, jesteście wszyscy jednakowi — rzekł.
— Wolę być dyletantką, niż gburem.
Marcin poruszył osobliwie szczęką, poczem uśmiechnął się. Ten uśmiech wytrącił zupełnie z równowagi Tymjanę. Wyrwała rękę z dłoni Marcina i pobiegła za Hilarym.
Marcin spokojnie śledził ją wzrokiem. Wydobył fajkę, napełnił tytoniem i powoli, małym palcem, wtłaczał w otwór złotawe nitki.
Powiedziane już było, że Stefan Dallison, o ile w sobotę nie mógł mieć partji golfa, chodził do klubu na gazety. Te dwa rodzaje ćwiczeń ciała i ducha są istotnie bardzo podobne: grając w golfa chodzimy ciągle w kółko; czytając gazety czynimy to samo, albowiem możemy być pewni, że, z biegiem czasu, dotrzemy do artykułów, które unieważniają poprzednio już przeczytane. W tych obu rodzajach sportu utrzymujemy równowagę, zapewniającą człowiekowi zdrowie i młodość.
A zachowanie zdrowia i młodości stało się dla Stefana potrzebą codzienną. Wychowaniec Cambridge’u, naturę miał sprężystą i powściągliwą; w jego poprawnem obejściu było coś z człowieka, który ma zwyczaj zażywać regularnie szczyptę najwytworniejszej tabaki.
Pod tą poprawną powierzchownością był on dobrym pracownikiem, dobrym mężem, dobrym ojcem, i nie można było zarzucić mu nic, prócz wzorowej systematyczności i faktu, że miał zawsze słuszność. W dziedzinie, w której pra-