przez całe pokolenia wstecz, była taka jasna, tak niesłychanie prosta, że nigdy o niej nie wspomiano — w głębi serca, tam, gdzie niema miejsca na obłudę, wiedzieli, że dzieje się tak potroszę za sprawą zmysłów. Wiedzieli, że, cokolwiek powiedzą, ilekolwiek czasu poświęcą, serc swoich nie otworzą, chyba — chyba, że zamknęliby oczy, zatkali uszy i nosy.
Ten drobny fakt, potężniejszy od wszelkich nauk filozoficznych, od wszelkich uchwał parlamentu i wszelkich kazań, kiedykolwiek wygłaszanych, był jedynie, wszechwładnie decydujący. Rozdzielał jedną klasę od drugiej, człowieka od jego cienia — podobnie jak najwyższe zasadnicze prawo wszechświata rozdzieliło ciemność od światła.
Na tym drobnym fakcie, takim oczywistym, że nie potrzebuje udowodnienia, oni i im podobni budowali, i budowali potajemnie, aż wreszcie, — nie będzie to zbyt śmiałe twierdzenie — oparli na nim prawo, religję, handel i wszelką sztukę, jeżeli nie w teorji, to w praktyce. Bo nie należy przypuszać, że te oczy były ślepe a ten nos nieczuły, — nie, nie, oczy te widziały jasno; ten nos przeczulony mógł sobie wyobrazić, że istnieją po za obcym mu trybem życia niezliczone rzeczy, do których węchem nie dosięgnął jeszcze. Mógł wysnuwać wnioski, podobnie, jak snują wnioski psy i, po woni starego pantofla, odnajdują swoich panów.
Tak tedy Stefan i Cecylja siedzieli w zadumie, dopóki lokaj nie wniósł drobiu. Była to piękna, utuczona w Surrey’u kura; serce ścisnęło się lokajowi, gdy ją tranżerował nie dlatego, że sam zapragnął jej cząstki, albo dlatego, że był wegeterjaninem, albo z jakiego innego zasadniczego powodu, ale dlatego, że, obdarzony od natury zdolnościami na inżyniera, był śmiertelnie znużony tranżerowaniem i podawaniem drobiu innym ludziom, jak również przypatrywaniem się, jak oni ten drób jedzą. Bez cienia jakiegokolwiek wyrazu na twarzy postawił pełne talerze przed osobami, które, płacąc mu za to, nie mogły znać jego myśli.
Tego samego wieczora Stefan, który do późna pracował nad raportem o obowiązujących przepisach prawa, dotyczących bankructwa, wszedł do przyległego pokoju z wielką ostrożnością i, rozebrawszy się po cichu, wsunął się do łóżka. A gdy już leżał, wielce zadowolony, że nie obudził Cecylji, — Cecylja, która bynajmniej nie spała, domyśliła się z jego niezwykłej ostrożności, że przyszedł do jakiegoś wniosku, którym nie chciał się z nią podzielić. Ztąd trawiona niepokojem, leżała nie mogąc zasnąć i słyszała, jak wybiła druga po północy.
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/109
Ta strona została przepisana.