Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/129

Ta strona została przepisana.

zdrosną. My umieściliśmy dziewczynę w ich domu... powinniśmy ją też stamtąd zabrać.
Bianka odpowiedziała powoli:
— Ta dziewczyna była od początku twoją własnością; uczyń z nią co chcesz, ja się w to nie wtrącę!
— Nie mam zwyczaju ludzi uważać za swoją własność.
— Niepotrzebnie mi to mówisz... znam cię od lat dwudziestu.
Bywa niekiedy, że w duszy najłagodniejszego i najpowściągliwszego mężczyzny zatrzasną się drzwi.
— O doskonale! Powiedziałem ci, a teraz, gdy Hughs się zgłosi, możesz się z nim widzieć... albo i nie, jak zechcesz.
— Już się z nim widziałam.
Hilary uśmiechnął się.
— I cóż, bardzo straszną opowiedział ci historję?
— Żadnej historji mi nie opowiadał.
— Jakże się to stało?
Bianka nagle pochyliła się naprzód i odrzuciła błękitny szal, jakgdyby i ona zaczęła się dusić. W zarumienionej twarzy oczy iskrzyły się, jak gwiazdy; usta jej drżały.
— Czy to prawdopobne, że ja słuchałabym tego, co on mówi? — rzekła. — Dosyć, proszę cię, o tych ludziach.
Hilary zlekka skinął głową. Dorożka, wioząc ich szybko do domu, skręciła w ostatnią krótką przecznicę. Wązka ulica pełna była mężczyzn i kobiet, stłoczonych dokoła wózków i oświetlonych bud. Odgłosy brutalnych rozmów i śmiechów unosiły się w powietrzu, zgęszczonem swędem nafty i wonią smażonych ryb. W każdej parze tych mężczyzn i kobiet, Hilary widział Hughs’ów, — tamto małżeństwo, idące do domu ku ślubnym rozkoszom, z pominięciem małej modelki. Dorożka wtoczyła się w wesołą aleję.
„Dosyć, proszę cię, o tych ludziach!“
Tej samej nocy, po godzinie pierwszej, odgłos otwieranych drzwi obudził Hilarego. Wstał, pośpieszył do okna i wyjrzał. Zrazu nie mógł nic rozróżnić. Bezksiężycowa noc, niby ciemny ptak, rozpostarła skrzydła nad ogrodem; ciszę zakłócał jedynie szept krzaków bzowych. Poczem ujrzał tuż przed sobą, na stopniach drzwi frontowych, niewyraźną postać.
— Kto tam? — zawołał.
Postać nie poruszyła się.
— Kto pan jest? — spytał znów.