Postać podniosła głowę i, po blasku srebrzystej brody, Hilary poznał, że to był p. Stone.
— Co się stało? — rzekł. — Czy mogę w czem dopomódz?
— Nie, — odparł p. Stone. — Przysłuchuję się szumowi wiatru. Odwiedził każdego nocy dzisiejszej.
I podnosząc rękę, wyciągnął ją w mrok.
Domowe ognisko Cecylji przy Old Square było dziś przesiąknięte od dachu do podziemi tą atmosferą, jaką wnosi ze sobą niedziela do domów, których mieszkańcy nie odczuwają potrzeby praktyk religijnych ani odpoczynku.
Ani ona ani Stefan nie byli w kościele od dnia chrztu Tymjany, nie zamierzali też pójść wcześniej niż na jej ślub, i uważali, że pójście do kościoła nawet przy takiej sposobności, nie jest zgodne z ich zasadami; uczynili wszakże to poświęcenie, ze względu na uczucia innych ludzi i byli gotowi uczynić je powtórnie, gdy czas nadejdzie. Ztąd w niedzielę tryb domu miał być taki sam, jak każdego innego dnia, co wszakże niezupełnie się udawało, a to dlatego, że, wbrew wszelkim postanowieniom Cecylji, podczas drugiego śniadania, ukazywał się na stole rozbef i budyń yorkshire’ski, jakkolwiek p. Stone — o ile pamiętał, że to niedziela — nie jadał wyższych zwierząt ssących.
Co tydzień, gdy podano rozbef, Cecylja, która z jakichś nieokreślonych powodów, w niedzielę krajała pieczeń sama — spoglądała na półmisek z niechęcią. Na przyszły tydzień już się to napewno nie powtórzy; ale, gdy nadszedł tydzień następny, rozbef ukazywał się nieodzownie, brunatną barwą swoją tak niemile przypominający Cecylji ubranie dorożkarza. I, za każdym razem, zabierała się do krajania go z niespodziewanem zadowoleniem. Coś starego i głęboko zakorzenionego, jakiś niesłychany, straszny apetyt, pochodzący niewąpliwie od pana sędziego Carfaxa, budził się w niej punktualnie o tej godzinie, i opanowywał ją wszechwładnie.
Podawszy Tymjanie drugą porcję, której niezmiennie żądała, Cecylja, nienawidząca krajania mięsa, kierowała wzrok