ponad okropnym rozbefem, na wazon szklany, kupiony w Wenecji i na stojące w nim, jakby o własnej sile, narcyzy. Gdyby nie ten kawał rozbefu, którego woń czuć było przez całe rano i czuć będzie przez całe popołudnie, nie przyszłoby jej nigdy do głowy, że to niedziela — i kładła sobie drugi plasterek mięsa na talerz.
Gdyby kto powiedział Cecylji, że tkwi w niej jeszcze niemały pierwiastek purytanizmu, sprawiłoby to jej niemałą przykrość i wywołałoby energiczne zaprzeczenie; niemniej sposób, w jaki obserwowała niedzielę, był nieomylnym dowodem istnienia tego osobliwego faktu. Dnia tego była czynniejsza, niż każdego innego. Albowiem rano „załatwiała“ stale swoją korespondencję; w południe krajała rozbef; po śniadaniu „załatwiała“ powieść lub książkę, dotyczącą kwestji społecznych, jaką na razie czytała; szła na koncert, „załatwiając“ w drodze powrotnej wizyty, zaś pierwszej niedzieli każdego miesiąca zostawała w domu, żeby „załatwiać“ znajomych, którzy ją odwiedzali, co było wielką dla niej męką. Wieczorem szła na to czy inne widowisko, urządzane przez stowarzyszenia dla tych osób, które, podobnie jak ona, zniewolone były w niedzielę świętować, wbrew przekonaniu.
Tej właśnie „pierwszej niedzieli“, odbywszy przegląd w salonie, który zajmował całą szerokość domu, i którego bardzo wysokie okna, o szybach wołów oprawionych, wychodziły od frontu i z tyłu na ogród. Cecylja zabrała się do najnowszej książki p. Balladyce’a; Przycisnąwszy nóż od przecinania papieru do dołka w zaróżowionym policzku, strojna w cenne koronki i kosztowną starą biżuterję, siedziała i przewracała kartki książki p. Balladyce’a, Tymjana zaś, w jasnej błękitnej sukni, usadowiła się naprzeciwko i przewracała kartki dzieła Darwina o glistach.
Gdy Cecylja spoglądała na swoją „córeczkę“, o wiele pewniejszą siebie niż mama, — twarz jej przybierała tkliwy, zlekka zdumiony, wyraz.
„Moje pisklątko jest słodkiem stworzeniem“, mówił ten wyraz. „Jakie to dziwne, że ta duża panna jest mojem dzieckiem“.
W ogrodzie na skwerze blask słoneczny i kwiaty splątały się ze sobą uściskiem. W tej porze roku cały świat ma pisklęta, wszędzie zakwita nowa młodość — delikatna, pełna wdzięku, nieświadoma. Cecylja odczuwała to w głębi serca i jej jasne, bystre oczy zasnuwały się zadumą, jakiem ukrytem zadowoleniem przejmowała ją myśl, że kiedyś ra-
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/131
Ta strona została przepisana.