Drzwi otworzyła gospodyni, kobieta wysoka, szczupła, mówiąca z akcentem dzielnicy zachodniej, kwaśno uprzejma, przy szorstkiem na ogół obejściu. Rozmawiając z nią stali w pasażu, gdzie roznosiła się lekka woń wzorzystego linoleum, które pokrywało podłogę. Z pasażu widać było schody, wiodące stromo wzdłuż ścian, obitych jaskrawą tapetą w wąskie czerwone paski, przecinające małe żółte kwadraty. Kalendarz, w taki rozpaczliwie kwiecisty deseń, że nikomu nie wpadłoby do, głowy go ukraść, wisiał na ścianie; pod nim stał kosz do parasoli, w którym ani jedna parasola nie było.
Mroczny mały pasaż prowadził mimo dwojga szczelnie zamkniętych, na rdzawy kolor pomalowanych, drzwi, do dwojga uchylonych drzwi z matowemi szybami. Na ulicy, z której weszli do domu po stopniach kamiennych, padał teraz grad. Hilary zamknął drzwi, ale zimne tchnienie ulewy gradowej już wtargnęło do ponurego, ciasnego domu.
— To ten pokój właśnie, proszę pani, — oznajmiła gospodyni, otwierając pierwsze z rdzawych drzwi.
Pokój, obity tapetą w niebieskie róże na żółtem tle, oddzielony był podwójnemi drzwiami od pokoju. sąsiedniego.
— Wynajmuję czasami te dwa pokoje razem, ale teraz właśnie tamten pokój już wzięty... mieszka w nim młody człowiek z City; dlatego też mogę ten pokój oddać taniej.
Cecylja spojrzała na Hilarego:
— Zdaje mi się jednak...
Gospodyni szybkim ruchem przekręciła klamkę, chcąc, pokazać, że drzwi się nie otwierają.
— Ja mam klucz, — rzekła. — Z obu stron są zasuwki. Uspokojona, zaczęła Cecylja chodzić po pokoju, o ile to było możliwe, albowiem przepełniały go meble. Krzywiła zlekka nos, zupełnie tak samo, jak Tymjana, mówiąc o Hound Street. Naraz spojrzała na Hilarego. Stał plecami o drzwi oparty. Na twarzy jego malował się wyraz osobliwy, pełen goryczy, jaki mógłby mieć człowiek, na widok oblicza uosobionej szpetoty, czując, że istnieje ona nietylko dokoła niego, ale w nim samym — że jest upiorem, który zapanował nad światem; wyraz twarzy człowieka, który mniemał, że był rycerski i przekonał się, że nim nie jest, przywódcy, zamierzającego wydać rozkaz, któregoby sam nie wykonał.
Zauważywszy ten wyraz, Cecylja rzekła z pośpiechem:
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/140
Ta strona została przepisana.