nieźle; lubi Londyn, lubi i sklepy. Nie wspomniała ani o Hughs’ie ani o jego żonie. W całej tej paplaninie, powiedzianej z takim widocznym celem, przebijała się dziwna mieszanina naiwności z przebiegłem śledzeniem wrażenia, jakie wywiera; ale psie przywiązanie nie znikło ani na chwilę z jej oczu, gdy wpatrywała się w Hilarego.
To ich spojrzenie przenikało do najsłabszych punktów wątłego pancerza, jakim obdarzyła go natura. Poruszało do głębi tego człowieka, nie posiadającego cienia próżności i nadmiar dobroci. Fakt, że takie młode stworzenie spogląda nań w podobny sposób, odczuwał jako zaszczyt. Usiłował stale, nie myśleć o tem, co dałoby mu może klucz do jej odrębnych uczuć dla niego — o owych słowach malarza martwej natury:, „Ona ma jakąś historję“. Ale nagle wpadło mu to na myśl, jak objawienie. Jeżeli jej historja była nawet najprostsza w świecie — raczej brutalna przygoda miłosna chłopaka wiejskiego z dziewczyną — czyż to nie zupełnie zrozumiałe, że ona, z natury uległa, zwraca się tym razem ku antytezie tej młodocianej, zwierzęcej miłostki, która pociągnęła za sobą takie smutne dla niej skutki?
Ale z jakiegokolwiek źródła wypływało jej przywiązanie, odpłacić za nie niewdzięcznością wydało się Hilaremu największem pogwałceniem uczuć człowieka honorowego; jednakże wezwał ją do siebie, po to, żeby jej niejako powiedzieć: „Stajesz się dla mnie uciążliwa a może gorzej jeszcze“! Obecność jej budziła w nim dotąd przeważnie, nawpół wesołe, napoły tkliwe, uczucie człowieka, który głaszcze źrebaka lub cielę, przypatrując się jego wzruszającej bezradności; teraz, gdy miał ją pożegnać, nasuwało się pytanie, czy to było istotnie jedyne jego względem niej uczucie.
Miranda, wsunąwszy się między pana i jego gościa, warknęła zcicha.
Mała modelka, która przesuwała gołą dłoń, z poplamionymi atramentem palcami, po chińskiej popielniczce, szepnęła z nawpół żałosnym, napoły cynicznym Uśmiechem:
— Ona mnie nie lubił. Wie, że nie jestem tutejsza. Złości się, że przychodzę. Jest zazdrosna!
Hilary rzekł znienacka;
— Proszę mi powiedzieć, czy pani zaprzyjaźniła się z kim, od czasu przybycia do Londynu?
Dziewczyna rzuciła mu spojrzenie, mówiące:
„Czyżbym zdołała obudzić w.tobie zazdrość?
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/144
Ta strona została przepisana.