i przez chwilę wpatrywał się w nią w milczeniu. Zachowanie się jego względem córek było podobne do zachowania starego gąsiora wobec dwóch łabędzi, które począł nieświadomie — była w niem ciekawość, nagana, podziw i lekkie zdumienie.
— Dlaczego ona nie przyszła? — pytał.
Bianka drgnęła pod woalką.
— Pytałeś Hilarego?\
— Nie mogę go znaleźć, — odparł p. Stone.
W jego cichej, pochylonej postaci i białej głowie, skąpanej w blasku słonecznym, było coś, co zniewoliło Biankę do wsunięcia ręki pod jego ramię.
— Pójdź ojczulku. Będę ci przepisywała.
P. Stone popatrzył na nią usilnie i potrząsnął głową.
— Byłoby to wbrew moim zasadom; nie mogę przyjmować bezpłatnych usług. Ale, gdybyś zechciała pójść do mnie, moje dziecko, czytałbym ci z przyjemnością. To mnie podnieca i dodaje mi bodźca.
Na tę prośbę, wilgotna mgła przesłoniła oczy Bianki. Przyciskając do piersi wychudłą rękę p. Stone’a, skierowała się z nim ku domowi.
— Zdaje mi się, że napisałem coś, co cię zajmie, — rzekł p. Stone po drodze.
— Z pewnością, — szepnęła Bianka.
— Jestto coś ogólnego, — mówił p. Stone, — dotyczy narodzin. Siadaj przy stole. Zacznę, jak zwykle, tam, gdzie przerwałem wczoraj.
Bianka zajęła miejsce małej modelki, oparła podbródek na dłoni i siedziała nieruchoma, jak owe posągi, które oglądała przed chwilą.
Zdawać się mogło nieledwie, że p. Stone jest rozdrażniony. Dwukrotnie układał zapisane arkusze i chrząkał; poczem, podnosząc nagle jedną kartkę, postąpił trzy kroki odwrócił się do Bianki plecami i zaczął czytać.
— „Z owej powolnej, nieustającej przemiany z kształtu w kształt, nazwanej Życiem, ludzie, w skurczu wiecznego ruchu, pochwycili pewien moment, bynajmniej nie donioślejszy od każdego innego, i nazwali go Narodzinami. Ten zwyczaj dawania pojedyńczemu zdarzeniu w przebiegu procesu wszechświatowego pierwszeństwa nad wszystkiemi innemi zdarzeniami, przyczynił się, więcej niż cokolwiek innego, do zamącenia kryształowej czystości zasadniczego prądu. Tak samo mogliby ci, którzy śledzą proces rozwoju ziemi zieleniejącej, wydobywającej się z mglistych objęć
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/149
Ta strona została przepisana.