mniała, tworząc brunatną obwódkę dokoła źrenicy, w sędziego, podobnie jak w dawnych czasach czciciele słońca, mrugając powiekami, wpatrywali się z uwielbieniem w roziskrzoną tarczę; pani Hughs zaś wlepiła wzrok w dziecko, a łzy trwogi spływały po jej licach. Niemowlę spało na jej zdrowej ręce.
Przed nimi, niezauważone, przesuwały się jeden za drugim, cienie: ci którzy dnia poprzedniego pili zbyt obficie ze źródła zapomnienia. Dzisiaj natomiast mieli wychylać kielichy z wodą przypomnienia, napełnione silną ręką. A gdzieś, w oddali, siedziała może Sprawiedliwość i ze swym ironicznym uśmiechem przypatrywała się ludziom, odprawiającym sądy nad swymi cieniami. Śledziła ich już tak od dawna przy tem zajęciu. Wobec swego zasadniczego pojęcia, że nie należy zająca i żółwia z jednej i tej samej wypuszczać mety, przestała poniekąd oczekiwać, że zostanie wezwana do pomocy; obchodzono się bez niej tak świetnie. Wiedziała też może, iż ludzie już nie karali lecz teraz tylko poprawiali swoich zbłąkanych braci, i to przynosiło ulgę jej sercu, jak przynosiło ulgę sercom tych, którzy przebywali w więzieniach, gdzie im już nie wymierzano kary.
Wszelako stary kamerdyner nie myślał o niej; myśli jego prostszym biegły szlakiem. Przypominał sobie, że był niegdyś lokajem siostrzeńca nieboszczyka prezesa sądu, lorda Hawthorn’a i było mu to orzeźwieniem śród tej paskudnej sprawy ludzi z gminu. I ciągle powtarzał w duchu i wbijał sobie w pamięć wyrazy: „Intarpylowałem między nimi, i mówię: „Niema pan wstydu w oczach; nazywa się Anglikiem“, mówię, „a z zimną stalą w ręku napada na starców i kobiety“, mówię!“ I nagle spostrzegł Hughs’a w miejscu, przeznaczonem dla oskarżonych.
Ponury ten człowiek stał z rękoma, przyciśniętemi do boków i nóg, jakgdyby na baczność, na paradzie. „Westminister“ mógł widzieć tylko blady profil, przecięty linją czarnych wąsów; w tej nieruchomej twarzy jedynie oczy, utkwione w sędziego, zdradzały płonący w duszy ogień. Gwałtowne drżenie szwaczki zirytowało Jozuego Creed’a a widząc, że niemowlę otwiera czarne oczęta, trącił ją zlekka i szepnął:
— Obudziła pani malca!
W odpowiedzi na te słowa, jedyne może, które zdolne były wzruszyć ją w tej chwili, pani Hughs zaczęła kołysać na ręku tego niemego widza dramatu. Po chwili stary kamerdyner trącił ją ponownie.
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/157
Ta strona została przepisana.