Skończywszy, zaczął znów chodzić po pokoju a gdy zbliżył się do córki stanął nagle, jakby zaskoczony jej niespodziewanym widokiem. Po chwili dotknął nieśmiało jej ramienia i rzekł:
— Mówiłem do ciebie, prawda, moja droga? gdzieżemy to byli?
Bianka potarła policzek o jego dłoń.
— Zdaje mi się, że w powietrzu.
— Tak, tak, — potwierdził p. Stone, — pamiętam. Nie pozwolisz mi odbiegać znów od przedmiotu.
— Nie, ojczulku kochany.
— Jagnięta, — mówił dalej, — przypominają mi niekiedy tę młodą dziewczynę co przychodzi tu do mnie przepisywać. Każę jej podskakiwać, żeby przyśpieszyć w niej obieg krwi przed herbatą. — Oparł się o ścianę, ustawiwszy nogi w odległości dwunastu cali, i wzniósł się powoli na palcach. — Znasz to ćwiczenie? Doskonałe ma wzmacnianie łydek i bioder a także dla mięśni lędźwiowych.
To mówiąc, p. Stone opuścił ścianę i zaczął ponownie chodzić po pokoju; wapno również opuściło ścianę i przywarło dużą dwadratową plamą do jego szorstkiego ubrania.
— Widziałem jak barany na wiosnę, — mówił — istotnie naśladują swoje jagnięta i wznoszą się z ziemi wszystkiemi czterema nogami odrazu.
Umilkł i stanął. Uderzyła go widocznie myśl jakaś.
— Jeżeli Zycie nie jest całkowicie Wiosną, — ciągnął dalej po chwili, — nie ma żadnej wartości; lepiej umrzeć i zacząć nanowo. Zycie jest drzewem, przywdziewającem coraz to nową zieloną szatę; jest młodym, wschodzącym księżycem... nie, tak nie jest, przecież nie widzimy wschodzącego na nowiu księżyca... to młody księżyc zachodzący, który nigdy nie jest młodszy niż wtedy, kiedy my układamy się do snu wiecznego...
Bianka krzyknęła ostro.
— Ojcze, przestań! Nie mów takich rzeczy; to nieprawda! Mnie się, wydaje, że życie jest ciągłą jesienią.
Oczy p. Stone’a zabarwiły się szafirem.
— To bezecna herezja, — wyjąkał; — nie mogę tego słuchać. Życie to zew kukułki; to zbocze wzgórza, pokrywające się zielenią; to wiatr; czuję to w sobie każdego dnia!
Drżał, jak liść na wietrze, o którym mówił; Bianka, wyciągając ręce, podążyła szybko ku niemu. Nagle usta starca zaczęły się poruszać; słyszała, że szepcą;
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/163
Ta strona została przepisana.