— Nie był nigdy krzykliwy, — objaśniła pani Hughs.
— To szczęśliwie, bądź co bądź. Kiedy karmiła go pani ostatni raz?
Pani Hughs zrazu nie odpowiedziała.
— Około pół do siódmej wczoraj wieczór.
— Co?
— Spał przez całą noc; ale dzisiaj, po tem wszystkiem co mnie we wnętrzu szarpało, straciłam pokarm... Próbowałam karmić go butelką, ale nie chciał nawet wziąć do ust.
Marcin pochylił się nad twarzyczką niemowlęcia i położył mu palec na podbródku; a schylając się niżej jeszcze podniósł jedną powiekę.
— Umarło, — rzekł.
Na dźwięk słowa „umarło“ pani Hughs, która stała pochylona za Marcinem, porwała dziecko i przycisnęła je do piersi. Przytuliwszy twarz do zwieszonej główki potrząsała niem i kołysała je w milczeniu. Całe pięć minut trwała ta rozpaczliwa, cicha walka z wiecznem milczeniem — chuchanie, macanie, ogrzewanie drobnego ciałka. Poczem pani Hughs usiadła, skulona we dwoje nad dzieckiem, a z piersi jej wydarł się jęk. I po tym jednym dźwięku zapanowała grobowa cisza. Przerwał ją odgłos kroków na skrzypiących schodach. Marcin, który stał pochylony nad łóżeczkiem, wyprostował się i zbliżył do drzwi.
Stał w nich jego dziad, a za nim Tymjana.
— Nie ma jej tam w pokoju, — rzekł pan Stone. — Dokąd ona poszła?
Marcin, zrozumiawszy, że starzec mówi o małej modelce, przyłożył palec do ust i, wskazując panią Hughs, szepnął:
— Przed chwilą umarło jej dziecko.
Na twarzy p. Stone’a zaszła ta sama dziwna zmiana, jaka się ujawniała na niej zawsze, gdy jego, rozproszone w urojeniach, myśli skupiły się nagle na rzeczywistym przedmiocie. Przeszedł mimo Marcina i zbliżył się do pani Hughs.
Stał przez czas dłuższy, wpatrzony w dziecko i w ciemną głowę, pochyloną nad niem z taką rozpaczą. W końcu odezwał się:
— Biedna kobieta! Ono śpi w spokoju.
Pani Hughs podniosła wzrok a ujrzawszy starą twarz, pooraną zmarszczkami, i rzadkie srebrne włosy, rzekła:
— Umarło, panie.
P. Stone wyciągnął żylastą, wątłą rękę i dotknął stóp dziecka.
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/169
Ta strona została przepisana.