— Miałem widzenie powszechnego braterstwa. Nagie zbocze wzgórza w blasku słonecznym, a na niem człowiek z kamienia, mówiący do wiatru. Słyszałem krzyk sowy we dnie i zew kukułki w nocy.
— Dziadziu, dziadziu!
Na to błagalne wezwanie, p. Stone odparł:
— Tak, co się stało?
Ale Tym, tak zagadnięta, nie wiedziała co odpowiedzieć, bo zawołała nań jedynie pod wpływem strachu.
— Gdyby to biedne dziecko żyło, — wyjąkała, — wyrosłoby... Dobrze się tak stało, nieprawda?
— To co się już stanie, wychodzi zawsze na dobre, — odparł p. Stone. — „W owych dniach ludzie, opanowani pojęciami o życiu osobistem, rozpaczali nad śmiercią, nie troszcząc się o wielką prawdę, że świat jest jedną niekończącą się pieśnią“.
Tym pomyślała: »Nie widziałam go jeszcze w takim rozpaczliwym stanie!“ — i przyśpieszyła kroku, pociągając starca za sobą. Naraz ujrzała ojca z kluczem w ręku, skręcającego na Old Square.
Stefan szedł żwawym, sprężystym krokiem, jakkolwiek wracał pieszo z sądu do domu, i przesłał im powitanie kapeluszem. Był to kapelusz wysoki i czarny i bardzo lśniący, ani zupełnie owalny, ani też wyraźnie okrągły, i miał niewielki miękki brzeg. W tym kapeluszu i w czarnym, długim żakiecie wyglądał najlepiej. Ubranie to uwydatniało najkorzystniej jego wąską twarz, przeciętą dwiema krótkiemi, równoległemi linjami, które biegły od oczu i nozdrzy na każdym policzku; jego zręczną smukłą postać i wąskie kąciki ust. Stała posada, jaką zajmował w sądownictwie, wyłączyła z jego życia (wraz z całą niepewnością dochodów) konieczność wkładania peruki i pozbycia się wąsów; wszelako wołał być wygolony.
— Skądżeście się tu wzięli? — zapytał, wpuszczając ich do przedsionka.
P. Stone nie odpowiedział, lecz przeszedł do bawialni i usiadł na brzegu pierwszego krzesła, jakie spotkał, pochylony naprzód, z dłońmi wsuniętemi między kolana.
Stefan, rzuciwszy nań krótkie spojrzenie, zwrócił się do córki.
— Moje dziecko, — rzekł półgłosem — poco przyprowadziłaś tu naszego staruszka? Jeżeli przypadkiem będziemy mieli na obiad jakie zwierzę ssące wyższego gatunku, twoja matka zemdleje.
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/171
Ta strona została przepisana.