Tym odpowiedziała:
— Nie żartuj, ojcze!
Stefan, który kochał ją bardzo tkliwie, poznał, że z jakiegoś niewiadomego mu powodu, jest inna, jak zwykle. Popatrzył na nią bacznie, z niezwykłą powagą. Tym odwróciła się, a Stefan usłyszał z przerażeniem, stłumione łkanie.
— Moje kochanie! — rzekł.
Wstydząc się swej uczuciowej słabości, Tym opanowała się gwałtownym wysiłkiem.
— Widziałam umarłe dziecko, — krzyknęła szybko twardym głosem i wybiegła z pokoju.
Stefan miał chorobliwą niemal odrazę do wszelkich objawów wzruszenia. Trudno byłoby powiedzieć kiedy po raz ostatni okazał wzruszenie jakiekolwiek; może nie ujawnił go od czasu narodzin Tymjany, a i wtedy nie zdradził się przed nikim tylko przed samym sobą; zamknął się na klucz i chodził po pokoju, wcisnąwszy zęby w munsztuk ulubionej fajki. Nie był też przyzwyczajony patrzeć na taki wybuch słabości u innych. Jego spojrzenie i mowa nieświadomie nie dopuszczały wcale do tego, tak, że, gdyby Cecylja miała w tym kierunku jakie skłonności, byłaby już oddawna wyleczona.
Na szczęście jednak była od nich daleka, albowiem tak mało ufała własnym uczuciom, że nigdy nie ulegała im całkowicie. A Tym, ten ich wspólny zdrowy twór, jednocześnie młodsza na swój wiek i starsza niż oni kiedykolwiek byli, niezdolna do popełniania niedorzeczności, zamiłowana w świeżem powietrzu i w faktach rzeczywistych — ta świeża rozwijająca się roślina, taka silna i zdrowa — nie przyczyniła im nigdy jednej chwili niepokoju.
Serce ścisnęło się Stefanowi. Ciosy, jakie los mu zadał i jeszcze zadać zamierzał, znosił mężnie, i mógł znosić, dopóki nic w jego własnem obejściu, ani też w obejściu innych nie ujawniało mu, że to są ciosy.
Złożył szybko na wieszadle kapelusz i pobiegł do Cecylji. Zachował dotąd zwyczaj pukania do jej drzwi, zanim wchodził, jakkolwiek ona nigdy dotąd nie odpowiedziała: „Niemożna!“, bo znała jego pukanie. Ten zwyczaj był miarą jego idealizmu. Czego się obawiał istotnie, albo zdawało się mu się, że się obawia, po dziewiętnastu latach wchodzenia do pokoju żony bez protestu, — trudno byłoby stwierdzić; ale ten wykwit ceremonjalności i pedantyzmu, a także nieśmiałej powściągliwości, istniał w jego duszy niezaprzeczenie.
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/172
Ta strona została przepisana.