— Czy nie chciałbyś, żeby Tym przychodziła do ciebie pisać? Jestem pewna, że robiłaby to z wielką przyjemnością.
— Tym jest moją wnuczką, — odparł p. Stone spokojnie, — To nie to samo!
Cecylja, nie wiedząc co powiedzieć, spytała:
— Czy nie zechciałbyś umyć rąk, mój ojcze?
— Owszem, — odparł p, Stone.
— A dokąd chcesz pójść, do garderoby Stefana, gdzie jest gorąca woda, czy do umywalni?
— Do umywalni. Tam będę swobodniejszy.
Gdy wyszedł, Cecylja pomyślała: „Ach Boże, jak minie ten wieczór? Biedny ojciec, tak już zdziwaczał!“
Na dźwięk gongu, wzywającego na obiad, przybyli wszyscy — Tym z zaróżowionemi jeszcze oczyma i licami, ze swej sypialni, p. Stone ze „swobody“ w umywalni, Stefan z utajonem pytaniem w spojrzeniu — i zasiedli do stołu; gałązki białego bzu zasłaniały zlekka ich oblicza. Wodząc wzrokiem dokoła stołu, Cecylja doznawała uczucia człowieka, który śledzi bacznie zwilżoną rosą pajęczynę — rzecz najwątlejszą na świecie, — której grozi język paszącej się krowy.
Spożyli jednak zupę i rybę w najzupełniejszem milczeniu. Wreszcie Stefan, po dobrym łyku mocnego „sherry“, przerwał ciszę.
— Jakże postępuje książka? — spytał.
Cecylja usłyszała to pytanie z niejaką trwogą. Było takie śmiałe; albowiem, jakkolwiek niepożądane, mogło być dla wszystkich, że pisanie książki tak zupełnie pochłonęło p. Stone’a, niemniej poczucie delikatności mówiło Cecylji, że ta książka jest dla ojca cenniejsza od życia. Ku jej uspokojeniu wszakże p. Stone jadł gorliwie szpinak.
— Przypuszczam, że już zbliża się do końca, — ciągnął dalej Stefan.
Cecylja wtrąciła skwapliwie:
— Jaki ten biały bez śliczny, nieprawda, ojczulku?
P. Stone podniósł wzrok.
— Nie jest biały lecz faktycznie różowy. Łatwo dowieść. — Zamilkł, wpatrzony w bez.
„Ach!“ pomyślała Cecylja, „gdybym teraz mogła zatrzymać go przy naukach przyrodniczych... tak zajmująco mówił o nich zwykle.“
— Wszystkie kwiaty są jednakowe! — rzekł p, Stone, zmienionym nagle głosem.
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/176
Ta strona została przepisana.