— Nie wziąłeś młodych kartofli, ojcze. Karolu, podajcie panu Stone’owi młode kartofle.
Z mściwego niemal wyrazu twarzy Stefana poznała, że jej porażka zniewoliła go do ujęcia znów w rękę steru rozmowy.
— Wracając do książki o braterstwie, — rzekł suchym tonem, — czy pan posunąłby się tak daleko, żeby twierdzić, że młody kartofel jest bratem strączka?
Twarz p. Stone’a, przed którym na talerzu spoczywały te dwie jarzyny, przybrała wyraz przykrego zmieszania.
— Nie dostrzegam, — wyjąkał, — żadnej między nimi różnicy.
— To prawda, — rzekł Stefan; — możnaby z obu wyłuskać ten sam bezbarwny duch.
P. Stone spojrzał na zięcia.
— Drwisz ze mnie, — rzekł. — Nie mogę temu przeszkodzić; ale nie powinieneś drwić z życia... to bluźnierstwo.
Wobec przenikającej powagi tego niespodziewanego spojrzenia, Stefan zawstydził się. Cecylja dostrzegła, że zagryzł dolną wargę.
— Zadużo mówimy, — rzekł; — twój ojciec nie może wcale jeść spokojnie!
I reszta obiadu minęła śród milczenia.
Gdy p. Stone, nie chcąc pozwolić, by go ktokolwiek odprowadził, odszedł, a Tym położyła się spać, Stefan zamknął się w swoim gabinecie.
Pokój ten, zupełnie innego charakteru jak reszta mieszkania, stanowił sanktuarjum jego życia osobistego. Tutaj, w specjalnie urządzonych przedziałach, przechowywał swoje kije do golfa, fajki i papiery. Niewolno było ruszyć tu nic nikomu tylko jemu samemu, a dwa razy na tydzień specjalnej pokojówce. Tutaj nie było popiersia Sokratesa ani książek oprawnych w skórę dzika, lecz szafa pełna traktatów prawodawczych, Ksiąg Błękitnych, czasopism i powieści sir Waltera Scotta; dwie małe szafki, czarne dębowe z licznemi szufladkami, stały obok siebie przy ścianie. Gdy szafki były otwarte a szufladki wysunięte unosiła się z nich woń polerowanego metalu. A gdy zielone bajowe zasłony w szufladkach były podniesione, ukazywały się, starannie ułożone i zaopatrzone w karteczki, monety — podobnie jak rośliny, rosnące rzędami, z przywiązaną do każdej na tabliczce nazwą.
Do tych starannie uszeregowanych rzędów lśniących krążków metalowych zwracał się Stefan w chwilach znuże-
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/178
Ta strona została przepisana.