jąc wiele wyobraźni, nie podejrzewał nigdy, te zachował te cechę dla swoich potomków wraz ze zdolnością zapewnienia sobie wygodnej egzystencji.
Z pośród wszystkich osób zgromadzonych tego popołudnia w gabinecie jego wnuczki, jedyną, której zdanie głęboko by wziął pod uwagę, był p. Purcey, ta parszywa owca. Nikt nie zostawił tych zdolności w spadku p. Purcey’owi, który zajmował się interesami od dwudziestego roku życia.
Nie jest rzeczą pewną, czy gość ten pozostał w gabinecie, podczas gdy wszyscy wyszli jedynie dlatego, że znalazł się nie w swojem otoczeniu, czy też było wprost poczucie, że im dłużej przebywał w świecie prawdziwie artystycznym, tem bardziej się stawał dystyngowanym. Prawdopodobnie to ostatnie, gdyż posiadanie obrazu Harpignies, dobrego okazu, który kupił przypadkowo, poczem przypadkowo dowiedział się o jego szczególnej wartości, stało się wydarzeniem w jego, wyróżniającem go z pośród przyjaciół, obraz zaś był prawdziwym typem krajobrazów z Akademji Królewskiej, obok wizerunków młodych kobiet w strojach z osiemnastego stulecia, jadących konno lub siedzących w szkockim ogrodzie. Wspólnik dosyć dużego banku, mieszkał w Wimkledon, skąd przyjeżdżał codziennie swym samochodem. Temu zawdzęczał znajomość z rodziną Dallisonów. Pewnego dnia bowiem, gdy polecił szoferowi, aby na niego czekał przy bramie Broad Walk, poszedł się przejść w dół Rotten Raw, jak to nieraz czynił w drodze powrotnej, zamierzając się kłaniać każdemu znajomemu. Wyprawa ta była dla niego nieco bezpłodną. Żadnej ze znaczniejszych osób nie spotkały jego oczy z pewnem też zniecierpliwieniem, pragnieniem rozrywki podszedł w Ogrodach Kensingtonu do starego jegomościa, karmiącego ptaki z papierowej torebki. Ponieważ na jego widok ptaki odleciały, zbliżył się do karmiciela, aby go przeprosić.
„Obawiam się, że wystraszyłem pańskie ptaki“, rzekł.
Starzec, ubrany w szary garnitur, wydający silną woń torfu spojrzał na niego, nic nie odpowiadając.
„
Obawiam się, że pańskie ptaki zobaczyły, że się zbliżam“, odezwał się znów p. Purcey.
„W tych czasach, rzekł nieznajomy starzec, ptaki boją się ludzi“.
Szare, przenikliwe oczy p. Purcey’a spostrzegły odrazu, iż ma do czynienia z charakterem, który należałoby opanować.
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/18
Ta strona została przepisana.