Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/180

Ta strona została przepisana.

pamięci, jak wilgotna, zimna kataplazma z lnianego siemienia. Ojciec jego żony jest dziwakiem, troszeczkę „narwanym“ temu ona, biedaczka, poradzić nie może; ale wszelka wzmianka o jego dziwacznem dziele, sprawiała Stefanowi przykrość. Nie zapomniał też zajścia podczas obiadu.
— Zdaje się, że ją bardzo polubił, — szepnęła Cecylja, — Ale przecież to idjotyczne w jego wieku!
— Może tembardziej odczuwa jej nieobecność: starzy ludzie odczuwają brak wielu rzeczy.
Stefan zasunął szufladkę. W ruchu tym przebijała trzeźwa stanowczość.
— Moja droga, posłuchajmy głosu zdrowego rozsądku; w tej całej wstrętnej sprawie zagłuszało go uczucie. Człowiek chce być dobry, oczywiście; ale trzeba zachować granicę.
— A! — rzekła Cecylja; — gdzież jednak jest ta granica?
— Cała ta historja była pomyłką od początku do końca. Wszystko uchodzi do pewnego punktu, ale potem zaczyna burzyć człowiekowi spokój. Nie powinnaś dopuszczać tych ludzi do osobistego stykania się z tobą. Są odpowiednie sposoby do załatwiania takich spraw.
Cecylja miała oczy spuszczone, jakgdyby w obawie, żeby nie odczytał jej myśli.
— To takie okropne, — rzekła — a ojciec nie jest taki jak inni ludzie.
— Nie, oczywiście, — odparł Stefan sucho, — mieliśmy niezły tego przykład dzisiaj wieczorem. Ale Hilary i twoja siostra są ludźmi jak inni. Oburza mnie też, że Tym chodzi po tych brudnych kątach. Widziałaś do czego ją to doprowadziło dzisiaj popołudniu. Świadomość, że dziecko umarło skutkiem maltretowania matki przez ojca, co znów wynikło z powodu wyprowadzenia się dziewczyny, jest poprostu wstrętna!
Cecylja odpowiedziała na te słowa dźwiękiem, zbliżonym do łkania.
— Nie przyszło mi to wcale do głowy. W takim razie jesteśmy za to odpowiedzialni; my bowiem poradziliśmy Hilaremu, żeby ją nakłonił do zmiany mieszkania.
Stefan, osłupiał; żałował w tej chwili szczerze, iż, przyzwyczajony do wysnuwania prawnych wniosków, tak jasno wyłożył jej całą sprawę.
— Nie mogę zrozumieć, — rzekł niemal z uniesieniem — co was wszystkich opętało! My... odpowiedzialni! Boże