wielki! Dlatego, że daliśmy Hilaremu zdrową radę! No, i co —więcej?
Cecylja zwróciła się do pustego kominka.
— Tym mówiła mi o tem małem biedactwie. To takie straszne i nie mogę się pozbyć uczucia, że my... wszyscy jesteśmy w to wmieszani!
— Wmieszani w co?
— Nie wiem; mam takie uczucie jakgdyby... jakgdyby snuło się za mną widmo!
Stefan, z całym spokojem, wziął ją za rękę.
— Moja droga, stara, — rzekł — nie miałem pojęcia, że jesteś do tego stopnia rozstrojona. Jutro czwartek, mogę zatem być wolny o trzeciej. Popłyniemy motorówką do Richmondu i zagramy z jedną albo dwie partje!
Drżenie wstrząsnęło postacią Cecylji; przez chwilę zdawało się, że wybuchnie płaczem. Stefan głaskał bez przerwy jej ramię. Cecylja odczuła widocznie jego trwogę, walczyła bowiem mężnie ze wzruszeniem.
— Będzie bardzo przyjemnie, — rzekła w końcu.
Stefan odetchną! głęboko.
— Nie martw się, najdroższa, o ojca, — uspokajał ją; — za dzień lub dwa zapomni o tem wszystkiem; za bardzo jest pochłonięty przez tę swoją książkę. A teraz, marsz do łóżka; przyjdę za chwilę.
Przed wyjściem Cecylja spojrzała na męża. Osobliwe było to spojrzenie, którego Stefan nie widział — może umyślnie. Drwiące niemal, nienawistne a jednak wdzięczne za to, że nie dopuścił, żeby się rozrzewniła i poddała ten raz jeden ogarniającemu ją uczuciu, mówiące też, że dobrze widzi jego męskie pokonywanie uczucia własnego i że go za to niemal podziwia — to wszystko malowało się w jej spojrzeniu i więcej jeszcze. Poczem wyszła.
Stefan rzucił wzrokiem na drzwi i, wydymając usta, nachmurzył się. Otworzył szybko okno i wdychał chciwie nocne powietrze.
„Jeżeli nie będę jej pilnował“, myślał — „to mi się w tę awanturę wplącze. Osioł jestem, żem mówił o tem z moim starym Hilarym. Trzeba było udawać, że o niczem nie wiem. To nauka, żeby się nie wtrącać do ludzi ztamtąd. Da Bóg, że Cecylja jutro odzyska zupełnie równowagę“.
Śród ciemnych, czarnych zarośli na skwerze, pod wąskim sierpem księżyca, dwa koty uganiały się za szczęściem: ich dzikie, namiętne wrzaski rozbrzmiewały w przesyconej
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/181
Ta strona została przepisana.