— Na pana miejscu, — odezwał się Hilary — położyłbym się do łóżka na kilka minut; pan drży z zimna.
P. Stone, który istotnie drżał tak, że zaledwie mógł utrzymać się na nogach, pozwolił Hilaremu, żeby mu dopomógł położyć się i otulić szczelnie kołdrą.
— Muszę o dziesiątej być przy robocie, — rzekł Hilary, drżący również, podążył spiesznie do pokoju Bianki. Schodziła właśnie a na jego widok krzyknęła z przerażeniem. Gdy opowiedział co zaszło, dotknęła jego ramienia.
— A ty co?..
— Wezmę gorącą kąpiel, napiję się coś ciepłego i będzie dobrze. Idź lepiej prędko do ojca.
Zwrócił się w stronę pokoju kąpielowego, gdzie stała Miranda z jedną białą łapką podniesioną. Zacisnąwszy usta, Bianka zbiegła ze schodów. Opowieść męża tak ją przeraziła, że byłaby pochwyciła w objęcia jego mokrą postać, gdyby nie stały między nimi upiory niezliczonych chwil. Minęła tędy i ta chwila i również stała się upiorem.
P. Stone, ku wielkiemu swemu niezadowoleniu, nie zdołał powrócić do pracy o dziesiątej godzinie. Nie mogąc poprostu utrzymać się na nogach, oznajmił, że zamierza zaczekać do pół do czwartej, a potem wstanie, żeby się ubrać przed przyjściem małej dziewczynki. Ponieważ oparł się stanowczo wezwaniu doktora i zmierzeniu temperatury, przeto niepodobna było wiedzieć jak wysoką ma gorączkę. Policzki jego, wysunięte z pod kołdry, były nadmiernie zaczerwienione; oczy, utkwione w sufit, jaśniały podejrzanym blaskiem. Ku przerażeniu Bianki — która usiadła najdalej, jak tylko mogła, żeby jej nie widział i nie przypuszczał, że mu wyświadcza przysługę — wypowiadał głośno swoje myśli:
— Słowa... słowa... wymazali braterstwo! — Bianka zadrżała, słuchając tych niesamowitych dźwięków. — W owych dniach panowania słów, nazywali to śmiercią... bladą śmiercią... mors pallida. Słowo to było dla nich niby olbrzymi, zawieszony nad nimi i opuszczający się zwolna, głaz granitowy. Niektórzy, podniósłszy twarze ku niemu, drżeli przerażeni, w oczekiwaniu swego zniszczenia. Inni, niezdolni, za życia, stanąć oko w oko zmyślą o nicości, opanowani przez jakiś duchowy powiew i, myśląc tylko zawsze o swojej postaci indywidualnej, wołali ustawicznie, że ich własne Ja przeżyje i musi przeżyć owo słowo; że w ja-
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/185
Ta strona została przepisana.