Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/188

Ta strona została przepisana.

— Mój czas nie ma żadnego znaczenia.
P. Stone wyciągnął ręce do ognia.
— Nie zgodzę się być ciężarem dla kogokolwiek — mówił widocznie do siebie. — Jeżeli już do tego doszło, w takim razie muszę odejść!
Bianka uklękła przy nim i przytuliła płonący policzek do jego skroni.
— Ale kiedy nie doszło, ojczulku.
— Mam nadzieję, że nie. Pragnę najpierw skończyć książkę.
Niespodziewana, bolesna łączność myśli między temi ostatniemi słowami a poprzedniemu przeraziła Biankę więcej niż wszystkie jego gorączkowe majaczenia.
— Liczę, że będziesz siedział zupełnie spokojnie, — rzekła, — a ja pójdę jej poszukać.
I, mając w sercu uczucie, jakgdyby dwie ręce pochwyciły je i rozrywały, Bianka wyszła.
W jakie pół godziny później Hilary wsunął się cichaczem, stanął przy drzwiach i patrzył na starca. P. Stone siedział na brzegu fotelu, ręce oparł na poręczach i wstawał zwolna i wolno znów opadał; tak kilkakrotnie próbował stanąć na nogach. Gdy Hilary wszedł w pole jego widzenia, starzec rzekł:
— Udało mi się dwa razy.
— Bardzo się cieszę, — odparł Hilary. — Może pan teraz odpocznie?
— To wina kolan, — rzekł p. Stone. — Poszła po nią.
Hilary z przerażeniem niemal usłyszał te słowa i, usiadłszy na drugim fotelu, czekał.
— Wyobraziłem sobie, — rzekł p. Stone. patrząc bacznie na niego, — że gdy opuszczamy życie, zamieniamy się w wiatr. Czy i ty jesteś tego zdania?
— To dla mnie myśl zupełnie nowa — odparł Hilary.
— Nie wytrzymuje krytyki, — mówił p. Stone. — Ale jest uspokajająca. Wiatr jest wszędzie i nigdzie, i nic nie może się przed nim ukryć. Gdy mi zabrakło tej małej dziewczynki próbowałem, w pewnem znaczeniu, stać się wiatrem. Ale nie zdołałem... za trudno.
Odwrócił oczy od twarzy Hilarego, nie zauważywszy jego smutnego uśmiechu, i utkwił je w jasnym ogniu na kominku.
— „W owych dniach“ — zaczął mówić »stosunek ludzi do wiecznych powiewów był stosunkiem biljona drobnych