poplamionym przez deszcz, palił glinianą fajkę i, poprzez okulary w żelaznej oprawie, śledził przechodniów. Był to dzień, w którym sprzedał dziwnie mało egzemplarzy swojego zielonawego dziennika a ten drab z gminu, który sprzedawał dzienniki wieczorne, rozzłościł go i omal nie wyprowadził z równowagi. Jego poczucie sprawiedliwości, zawsze do pewnego stopnia w rozterce między lojalnością dla pracodawców i tą jego polityką, która różniła się od polityki jego dziennika, dwukrotnie ulżyło sobie od czasu gdy zajął miejsce na swem stanowisku; raz w takich słowach do sprze dawcy „Pell Mells“: „Zawarłem z tobą umowę, że nie będziesz mi wychodził po za słup od latarni. Żebyś mi się więcej do mnie nie odzywał... taki wypychacz uczciwych ludzi z miejsca“; a drugi raz w takiej przemowie do młodszych sprzedawców mniej kosztownych gazet: „Ach, wy urwisy!“ Nauczę ja was sprzątać mi klijentów z przed nosa! Poczekajcie z tem aż się zestarzejecie“! Na co chłopaki odpowiedzieli: „All right, staruszku; tylko się nie złość. Ino patrzeć a będzie z ciebie zmarlak... ani się spodziejesz!“
Nadeszła właśnie pora herbaty, ale ponieważ „Pell Mells“ poszedł orzeźwić się tym napojem, przeto stary kamerdyner czekał, mając nadzieję, wbrew wszelkiej nadziei, że ze dwóch klijentów tego draba z gminu jemu przypadnie w udziale; gdy tak stał osamotniony naraz odezwał się za nim nieśmiały głos:
— Panie Creed!
Stary kamerdyner odwrócił się i ujrzał małą modelkę.
— O, — rzekł sucho, — to ty?
W niezmiennej czci swojej dla rodu i stanowiska, p. Creed, wiedząc, że dziewczyna zarabia na życie jako przepisywaczka w takiem nieprawidłowem gospodarstwie, jakiem jest dom artystów — od pierwszej chwili ocenił ją niżej niż pannę służącą. Ostatnie wypadki sprawiły, że powziął o niej złe mniemanie. Nowa suknia, w której dotąd nie miał zaszczytu jej widzieć, pogłębiła jego wątpliwości moralne, jakkolwiek obudziła w nim wrażenie świąteczne.
— A gdzie mieszkasz teraz? — spytał tonem, odbijającym te uczucia.
— Nie mogę panu powiedzieć, niewolno.
— No, to nie. Zatrzymaj swój adres dla siebie.
Dolna warga małej modelki opuściła się bardziej niż zwykle. Oczy miała podkrążone sinemi obwódkami, na twarzy malowała się udręka, budząca współczucie.
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/190
Ta strona została przepisana.