myśl słowa: „Na dolę i niedolę, dopóki nas nie rozłączy śmierć“.
Ale, śród wzruszenia, spowodowanego temi wspomnieniami, stare serce pod czerwonym flanelowym napierśnikiem — nieodłącznym towarzyszem jego wygnania, który drgał, w krótkich przerwach, — zniewoliło go do spojrzenia na siedzącą obok kobietę. Tak chętnie udzieliłby jej nieco swego zadowolenia z faktu, że pogrzeb nie jest bynajmniej pogrzebem takim ubogim, jakim mógłby być. Wątpił jednak, czy swoim rozumem kobiecym zdoła odczuć całą pociechę, jaką powinny jej być zamknięte doróżki i wieniec z lilij.
Wychudła twarz szwaczki, o udręczonym, cierpliwym wyrazie, wydawała się jeszcze chudsza i cichszą niż zazwyczaj. O czem pani Hughs myśli, p. Creed nie mógłby powiedzieć. Tyle jest rzeczy, o których może myśleć. I ona również niewątpliwie miała swoje chwile wielkość, choćby tylko podczas samotnej jazdy z kościoła, gdzie przed ośmiu laty wraz z Hughs’em słuchała słów, które teraz prześladowały Creed’a. Czy o nich myśli; o utraconej młodości i urodzie, o zamarłej miłości męża; o długiem schodzeniu w krainę cieni; o dzieciach, które już przedtem pochowała; o Hughs’ie w więzieniu; o dziewczynie, co „rzuciła na niego urok“, czy też jedynie o tem, jak drobne usteczka, które spoczywały martwe w pierwszej dorożce, ostatni raz ssały jej pierś? Albo może, w słusznem poczuciu, zastanawia się, że, gdyby ludzie nie byli tacy dobrzy, musiałaby teraz iść za karawanem, dostarczonym przez parafję?
Stary kamerdyner nie mógł na to dać odpowiedzi, ale skłonny był — on, którego jedynem pragnieniem teraz było; nie umrzeć w przytułku dla ubogich i zebrać tyle oszczędności, żeby pochowano jego zwłoki bez pomocy ludzi obcych — do przypuszczenia, że myśli o jaśniejszej stronie położenia; a chcąc ją rozerwać, rzekł:
— Co za postęp, jak się te dorożki poprawiły! Tak, tak! Dawniejsze w porównaniu z dzisiejszymi, to były istne pudła! Pamiętam dobrze.
Szwaczka odpowiedziała swoim cichym głosem;
— Ta jest bardzo wygodna. Stanley, siedź spokojnie?
Jej synek, którego stopy nie dosięgały podłogi, bił obcasami w siedzenie. Przestał i spojrzał na matkę a stary kamerdyner zwrócił się do niego.
— Wspomnisz nieraz tę jazdę, — rzekł, — jak będziesz starszy.
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/199
Ta strona została przepisana.