— Niech pani więcej o tem nie myśli, — rzekł w końcu, streszczając w tych słowach całą swoją znajomość świata; — już ona dostanie się tam, gdzie jej miejsce. — A na widok łzy, która staczała się wolno po płonącym policzku, dodał skwapliwie: — Niech pani myśli o swojem dziecku,.. już ja pani dopomogę. Siedź spokojnie, chłopcze... siedź — że spokojnie! Drażnisz matkę.
Chłopiec znów przestał stukać obcasami i spojrzał na tego co mówił; a zamknięta dorożka toczyła się powoli dalej, skrzypiąc.
W trzeciej zamkniętej dorożce, gdzie okna były natomiast zupełnie otwarte, Marcin Stone, wsunął ręce głęboko w kieszenie paltota i, skrzyżowawszy długie nogi siedział, z wyrazem zaciętego szyderstwa na bladej twarzy, patrząc w górę.
W bramie, przez którą przeszło. w swoim czasie tyle umarłych i żywych cieni, czekał Hilary. Nie mógłby prawdopodobnie wytłómaczyć dlaczego przybył, żeby zobaczyć złożenie w ziemi tego maleńkiego cienia — może przez wspomnienie owych dwóch minut rozmowy oczu maleństwa z jego własnemi, albo kierowany chęcią złożenia milczącego dowodu szacunku tej, którą życie przytłoczyło w ostatnich czasach takim strasznym ciężarem. Z jakiegokolwiek powodu przyszedł, trzymał się zdala i stał spokojnie z boku. A i on, niewiedząc o tem, był przedmiotem bacznej uwagi — mała modelka stała ukryta za wysokim nagrobkiem.
Dwaj mężczyźni, w wytartem, czarnem ubraniu, nieśli małą trumienkę; potem szedł kapłan w białej szacie, potem pani Hughs i jej synek; tuż za nimi, z głową wysuniętą naprzód i drżącą, stary Creed; a na ostatku Marcin Stone. Hilary przyłączył się do młodego doktora. I tak kroczył, z złożony z pięciu osób, orszak pogrzebowy.
Zatrzymali się przed małym, ciemnym dołem w zakątku cmentarza. Słońce padało na ten las grobów, bez kwiatów; wiatr wschodni, lekkim powiewem muskał przyczesane gładko włosy starego kamerdynera i napędzał mu łzy do kącików oczu, utkwionych ze skupieniem w obliczu kapłana. Słowa i myśli wirowały w głowie starca:
„Ma chrześcijański pogrzeb. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Nie spodziewałem się nigdy, że będzie żył“.
Przebieg nabożeństwa pogrzebowego, skróconego, odpowiednio do maleńkiego cienia w trumience, przejął go
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/201
Ta strona została przepisana.