Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/210

Ta strona została przepisana.

— Czy nie mógłbyś nakłonić starego, żeby skończył w środy? Myślę, że chyba już jest blizki końca.
Wyobrażenie, że p. Stone mógłby ukończyć swoją książkę do środy, wywołało blady uśmiech na ustach Hilarego.
— Czy nie mógłbyś nakłonić swoich sądów, żeby do środy zakończyły na dobre wszelkie procesy i spory ludzkości?
— Do licha! To tak sprawa wygląda? Myślałem, że, bądź co bądź, zamierza tę książkę kiedyś skończyć.
— Skończy ją wtedy, — rzekł Hilary, — gdy wszyscy ludzie będą braćmi.
Stefan gwizdał przez krótką chwilę, poczem odezwał się:
— Słuchaj, mój drogi, ten łotr wychodzi z więzienia w środę. I cała chryja rozpocznie się nanowo.
Hilary wstał i zaczął chodzić po pokoju.
— Wzbraniam się stanowczo uważać Hughs’a za łotra, — rzekł. — Co my wiemy o nim lub o kimkolwiek z pośród nich?
— Właśnie! Co wiemy o tej dziewczynie?
— Dajmy temu pokój, — rzekł Hilary krótko.
Twarze braci przybrały na chwilę wyraz twardy, wrogi, jakgdyby głęboka różnica ich charakterów odniosła zwycięstwo nad wzajemnem przywiązaniem. Widocznie spostrzegli to obaj, gdyż odwrócili głowy.
— Chciałem ci tylko przypomnieć, — rzekł Stefan, — jakkolwiek sam, oczywiście, wiesz najlepiej, jak postąpić. — Gdy zaś Hilary skinął głową, Stefan pomyślał: „Otóż tego właśnie nie wie“.
I wyszedł niebawem, z uczuciem, że obecność brata krępuje go niemile. Hilary odprowadził go do furtki, puczem usiadł na samotnej ławce ogrodowej.
Wizyta Stefana miała tylko ten skutek, że rozpętała w nim niezdrowe pragnienia.
Jaskrawy blask słoneczny padał na ten mały ogródek londyński, rozpraszając jego cienistość; rozścielał smugi i plamy takie, jakiemi życie piętnuje twarze tych, którzy mają pełną jego świadomość.
Hilary, siedząc pod niekwitnącą jeszcze akacją, zauważył wczesnego motyla, krążącego nad pelargonjami, dokoła kompasu. Kosy intonowały już pieśń wieczorną; późna woń bzu zakradała się w fale powietrza, zmieszana z dy-