Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/214

Ta strona została przepisana.

poprzecinanym, drgającym liściem! I nagle słońce objęło ją w posiadanie, otuliło w promienie i okryło pocałunkami; a ona westchnęła ze szczęścia, jakgdyby dusza jej uleciała przez usta w górę prosto do serca kochanka.
Kobieta w liljowej sukni wysunęła się z pomiędzy drzew, idąc ku Biance, usiadła nieopodal i rozglądała się bacznie dokoła z pod parasolki.
Niebawem Bianka spostrzegła, czego młoda kobieta szukała. Młodzieniec w czarnym paltocie i lśniącym kapeluszu zbliżył się szybko i dotknął jej ramienia. Nawpół ukryci za gęstwią liści, siedzieli, pochyleni naprzód, zlekka żłobiąc laską i parasolką dołki w ziemi; przytłumiony szept ich rozmowy, taki cichy i poufny, że ani jednego słowa usłyszeć nie było można, przekradał się poprzez murawę; on potajemnie uchwycił jej dłoń, przytulił do piersi jej ramię. Nie należeli oni do świątecznego tłumu i widocznie wybrali to popołudnie ludowego święta na tajną schadzkę.
Bianka zerwała się i, śpiesznym krokiem, dążyła śród drzew. Wyszła z Parku. Na ulicach liczne pary, nie ukrywające tak starannie wzajemnej poufałości, chodziły trzymając się pod rękę. Widok ich nie sprawiał Biance takiego bólu, jak widok owych zakochanych w Parku; ci tu nie byli z jej sfery towarzyskiej. Ale naraz ujrzała chłopczyka i dziewczynkę, śpiących na stopniach przed drzwiami wielkiego koszarowego domu — dzieci siedziały przytulone twarzyczkami, trzymając się wzajemnie w wątłych objęciach — i znów przyśpieszyła kroku.
W toku tej długiej wędrówki przeszła mimo gmachu, którego »Westminister“ tak bardzo się obawiał. W bramie przytułku dla starców sędziwa para rozchodziła się właśnie — on do oddziału męskiego, ona do żeńskiego. Bezzębne ich usta złączyły się. „No, to dobranoc, matko!“ „Dobranoc, ojcze, dobranoc — a uważaj na siebie!“
I Bianka raz jeszcze przyśpieszyła kroku.
Było już po dziewiątej, gdy skręciła na Old Square i zadzwoniła do domu siostry, kierowana jedynie fizyczną potrzebą odpoczęcia — gdziekolwiek, byleby nie we własnem ognisku domowem.
Na końcu długiej, niskiej bawialni siedział Stefan ee fraku i czytał głośno artykuł w jakimś „Przeglądzie“. Cecylja utkwiła wzrok w jego skarpetkę, gdzie dostrzegła małą białą plamkę. W oknie, w rogu przeciwległym, Tymjaną i Marcin rozmawiali w krótych przerwach; nie ruszyli się