z miejsca wobec wejścia Bianki; a twarze ich jakby mówiły: „Nie uznajemy — idiotycznego zwyczaju powitania!“
Zamieniwszy z Cecylją krótki, ciepły pocałunek, a ze Stefanem grzeczny, chłodny uścisk dłoni, Bianka poprosiła szwagra, żeby nie przerywał czytania. Jakoż zaczął nanowo. Cecylja również skierowała znów swoje spojrzenie na skarpetkę Stefana.
„Ach, Boże!“ myślała. „Wiem, że Bi przyszła do nas, bo jest nieszczęśliwa. Biedaczka! Biedny Hilary! Jestem pewna, że chodzi znów o tę wstrętną sprawę“.
Świadoma najlżejszej zmiany w głosie Stefana, wiedziała, że wejście Bianki nadało ten sam bieg jego myślom; dla żony czytał on teraz te słowa: „Potępiam to — potępiam. Jest siostrą Cis. Ale, gdyby nie chodziło o mego starego — Hilarego, nie chciałbym tego mieć w domu!“
Bianka, która odczuwała subtelnie każdy odcień uczucia, widziała dobrze, iż nie jest pożądana. Siedząc z podniesioną woalką, udawała, że słucha czytania Stefana, w istocie jednak wszystko w niej buntowało się i drgało na widok tych dwóch par.
Pary, pary wszędzie — tylko ona sama! Jakąż zbrodnię popełniła? Dlaczego kryształ jej puharu ma takie skazy, że nikt z niego pić nie może? Dlaczego tak jest stworzona, że nikt nie może jej kochać? Dręczyła ją ta, największą goryczą zaprawiona, myśl, prześladowało to najtragiczniejsze z pytań.
Artykuł, który Stefan czytał — wyjaśniający dokładnie jak postępować z ludźmi, żeby doprowadzić do zamiany wrodzonej ich istoty na inną i dowodzący, że, jeśli po tej zamianie ujawniają się oznaki powrotu, należy zbadać, z jakiej to bywa przyczyny — ten artykuł wpadał bez echa do uszu, wsłuchanych w odwieczne pytanie: Dlaczego dzieje się ze mną tak, jak się dzieje? To niesprawiedliwie!.. wsłuchanych w ustawiczny szept dumy: Nie jestem pożądana ani tu, ani nigdzie. Lepiej się usunąć!
Z rogu pokoju, gdzie siedzieli, Tymjana i Marcin zaledwie na nią spojrzeli. Dla nich była ciotką Bi, dyletantką życiową, która niekiedy swemi drwiącemi oczyma przenikała ich młodocianą zbroję; przytem byli tacy zagłębieni w rozmowie, że nie mogli nawet zauważyć, iż cierpi. A rozmowa ich przybrała ton wojowniczy już od wielu dni — od śmierci dziecka Hughs’ów.
— A więc, — mówił Marcin, — co teraz poczniesz? Podstawą twoich postanowień nie może być to umarłe
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/215
Ta strona została przepisana.