posiadał „zasad“, które mógłby im przeciwstawić; miał tylko wrodzoną odrazę do sprawiania komuś przykrości i uczucie, że, gdyby uległ swojemu popędowi, wytworzyłaby się sytuacja stokroć gorsza niż obecna!
Niepodobieństwem dlań było zapatrywać się na sprawę tak, jak zapatrywałby się p. Purcey, gdyby jego żona odsunęła się od niego a młoda dziewczyna stanęła mu na drodze. P. Purcey nie zawahałby się ani ze względu na bezbronne stanowisko dziewczyny, ani ze względu na to, jak ukształtowałaby się z nią jego własna przyszłość. On — poczciwiec — ze swoją prostą naturą, myślałby tylko o teraźniejszości, nie zaprzątając sobie bynajmniej głowy możliwością wspólnej przyszłości z młodą osobą z tej sfery. Wzgląd na żonę, która wycofała się ze współżycia, nie miałby również dla p. Purcey’a żadnego znaczenia i nie wpłynąłby na jego postanowienie. Fakt, że Hilary dręczył się temi wszystkiemi pytaniami, był oznaką jego „fin de siècle izmu“. A tymczasem bieg wypadków domagał się decyzji rozstrzygającej.
Hilary nie mówił z dziewczyną od dnia pogrzebu dziecka, ale owem długiem spojrzeniem w ogrodzie, powiedział faktycznie: „Chcesz mnie doprowadzić do jedynego możliwego między nami złączenia!“ A ona faktycznie odparła: „Czyń ze mną co chcesz!“
Istniały jeszcze inne fakty, z którymi należało się liczyć, Hughs miał być nazajutrz wypuszczony z więzienia; mała modelka nie zaprzestanie swoich wizyt dopóki nie zostanie zmuszona; p. Stone nie może sobie jakoś bez niej poradzić: Bianka poniekąd oświadczyła, że została wygnana z własnego domu. Tę to sytuację rozważał Hilary ciągle nanowo, siedząc pod popiersiem Sokratesa. Pod wpływem długiego i bolesnego zastanawiania się powracał ustawicznie do myśli, że to on powinien wyjechać, nie zaś Bianka. Ogarnęło go uczucie gorzkiej pogardy dla samego siebie, że nie uczynił tego już oddawna. Wymyślał sobie wszystkiemi nazwami, jakie nadawał mu Marcin. Mienił się „Hamletem“, „Dyletantem“, „Tchórzem“. Lecz to, niestety, niewielką przynosiło mu pociechę.
Popołudniu zaskoczyła go wizyta. Przyszedł p, Stone, z koszyczkiem łozinowym w ręku. Stojąc zaczął odrazu:
— Czy moja córka jest szczęśliwa?
Wobec tego niespodziewanego pytania, Hilary podszedł do kominka.
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/220
Ta strona została przepisana.