Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/223

Ta strona została przepisana.

Dziewczyna weszła, trzymając w ręku mały bukiecik konwalji; twarz jej spochmurniała na widok p. Stone’a; stała bez ruchu, przyciskając konwalję do piersi. Uderzająca w najwyższym stopniu zaszła w jej obliczu zmiana; — drżące oczekiwanie ustąpiło miejsca rozpaczliwemu rozczarowaniu. Na oba policzki wystąpiły czerwone plamy. Wodziła wzrokiem od p. Stone’a do Hilarego i naodwrót. Obaj wpatrywali się w nią, żaden się nie odezwał. Łono małej modelki zaczęło falować, jakgdyby biegła.
— Widzi pan, co dla pana przyniosłam — rzekła cichym głosem, podając mu bukiecik konwalji. Ale p. Stone ani się poruszył. — Czy pan tych kwiatów nie lubi?
Oczy p. Stone’a nie odrywały się od jej twarzy.
To milczące wahanie się było widocznie dla Hilarego niesłychanie przykre.
— A więc, — rzekł, — czy pan jej powie, czy ja mam powiedzieć?
P. Stone przemówił.
— Spróbuję pisać książkę bez ciebie. Nie możesz się narażać na takie niebezpieczeństwo. Nie mogę na to pozwolić.
Mała modelka spoglądała to na jednego, to na drugiego.
— Ale ja bardzo chętnie przepisuję pańska książkę, — oświadczyła.
— Ten człowiek, co wychodzi z więzienia, może cię skrzywdzić, — rzekł p. Stone.
Mała modelka spojrzała na Hilarego.
— Wszystko mi jedno, ja się jego nie boję. Dam sobie radę sama; jestem do tego przyzwyczajona.
Ja wyjeżdżam, — rzekł Hilary spokojnie.
Rzuciwszy na niego zrozpaczone spojrzenie, które jakby pytało: „A co ze mną będzie?“ mała modelka stała, jak martwa.
Pragnąc zakończyć nareszcie przykrą scenę, Hilary zbliżył się do p. Stone’a.
— Czy pan chce dyktować jej dzisiaj?
— Nie, — odparł p. Stone.
— Ani jutro?
— Nie.
— Może zechce pan przejść się trochę ze mną?
P. Stone skinął głową.
Hilary zwrócił się do małej modelki.