wiadowczą, stwierdzać, w jakim stanie znajdują się mieszkania i dzieci.
Szara dziewczyna odezwała się:
— Widzicie, my mamy do czynienia tylko ze zdrowotnością i z dziećmi. Nie zajmujemy się ani dorosłymi, ani starcami; wydaje się to może okrucieństwem, ale posiadamy o tyle mniejsze fundusze niż nam potrzeba, że całą naszą troską musi być przyszłość.
Zapadło milczenie. Po chwili dziewczyna ze lśniącemi oczyma dodała półgłosem:
— 1950!
— 1950! — powtórzył Marcin.
Brzmiało to, jakby jakaś rota przysięgi.
— Muszę wysłać depeszę — szepnęła Tym.
Marcin wziął kartkę z jej ręki i wyszedł.
Pozostawione same w pokoju, dziewczęta zrazu nic nie mówiły. Szara dziewczyna, nieco onieśmielona, przypatrywała się Tymjanie, jakgdyby nie wiedziała co myśleć o tem młodem stworzeniu, takiem ślicznem, rzucającem dokoła takie podejrzliwe spojrzenia.
— Jaka wy jesteście miła, że tu z nami zamieszkacie, — rzekła w końcu, — wiem jakie cudowne życie macie u rodziców; kuzyn wasz opowiadał mi o tem często. Czy nie uważacie, że on jest nadzwyczajny?
Tym na to pytanie nie dała odpowiedzi.
— Przecież to okropne zadanie, — rzekła, — tak szpiegować po cudzych dniach.
Szara dziewczyna uśmiechnęła się.
— Bardzo to przykre nieraz. Prowadzę te wywiady już od sześciu miesięcy. Można się przyzwyczaić. Zdaje mi się, że najgorszych rzeczy już się nasłuchałam, i już mi większego grubijaństwa nie powiedzą.
Dreszcz wstrząsnął postacią Tymjany.
— Widzicie, — mówiły uśmiechnięte zlekka usta szarej dziewczyny, — niebawem przyjdziecie do przekonania, że trzeba się z tem pogodzić. My wszyscy mamy świadomość, jakie zadanie mamy do spełnienia. Kuzyn wasz to jeden z najdzielniejszych śród nas: nic nie wytrąci go z równowagi, nie zboczy nigdy z obranej drogi. Jest w nim taka ujmująca drwiąca dobroć. Wolę pracować z nim, niż z kimkolwiek innym.
Ponad głową nowej towarzyszki skierowała spojrzenie w ten świat, gdzie niebo, jakby składało się tylko z drutów
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/228
Ta strona została przepisana.