i żółtej mgły upału. Nie zauważyła, że Tym mierzy ją od stóp do głowy, wzrokiem wrogim i zazdrosnym ale zarazem i wzruszonym, jakgdyby uznawała wyższość tej dziewczyny.
— Jestem pewna, że ja temu nie podołam! — zawołała nagle.
Szara dziewczyna uśmiechnęła się.
— O, i ja tak myślałam z początku. — Potem, patrząc na Tym z podziwem, dodała: — Ale mnie się zdaje, że was szkoda, wy taka ładna. Możeby oni wzięli was do roboty statystycznej, chociaż to bardzo nudne. Spytamy waszego kuzyna.
— Nie! będę robiła z wami wszystko albo nic.
— Dobrze! — odparła szara dziewczyna, — pozostał mi na dziś tylko jeden dom. Może pójdziecie ze mną i, na początek, przyjrzycie się tej robocie? Wyjęła mały notatnik z bocznej kieszeni w spódnicy.
— Nie mogę się obejść bez kieszeni. Trzeba się zaopatrzyć w coś, czego nie można nigdzie zostawić. Zgubiłam w ciągu pięciu tygodni cztery woreczki i dwa tuziny chustek do nosa, zanim wróciłam do kieszeni. Obawiam się, że to będzie jakiś ohydny dom!
— Dla mnie to wszystko jedno, — rzekła Tym sucho.
W drzwiach sklepu stał młody handlarz tytoniu, orzeźwiając się powietrzem wieczornem. Powitał je grzecznym, ale mimowoli przebiegłym uśmiechem.
— Dobry wieczór paniom, — rzekł; — ładny wieczór!
— Wstrętny chłopak właściwie, — mówiła szara dziewczyna, gdy przeszły na drugą stronę ulicy — ale bywa nie< kiedy dowcipny.
— Doprawdy? — rzekła Tym.
Skręciły w boczną ulicę i zatrzymały się przed domem, który widocznie miał lepsze czasy. Okna były strzaskane, farba z drzwi znikła a na parterze widniał stos gałganów, przy którym siedział ponury mężczyzna, dmuchają w ogień. Tym uczuła lekkie mdłości. Dobiegł ją zgniły zaduch przyswędzonych odpadków. Spojrzała na towarzyszkę. Szara dziewczyna z lekkim uśmiechem na ustach, czytała notatki. A w sercu Tym powstało uczucie niemal nienawiści do tej dziewczyny, która umiała zachować taką równowagę wobec podobnych widoków i woni.
Drzwi otworzyła młoda kobieta z czerwoną twarzą, która wyglądała, jakgdyby tylko co wstała ze snu.
Szara dziewczyna utkwiła w nią swoje błyszczące oczy
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/229
Ta strona została przepisana.