kich, odpłynęła. Słabym powiewem dmuchał na domy i chaty, gdzie spoczywały śpiąc mirjady postaci ludzkich, tego powiewu nieświadome; tętno życia biło tak słabo, że ludzie i cienie wydawały się na tę krótką chwilę zespolone w śnie miasta. Ponad miljonami różnych dachów, ponad setkami miljonów drobnych kształtów ludzi i rzeczy, cicha różdżka łagodnego powiewu ukołysała wszystko w czarodziejski stan nicości, kiedy życie przechodzi w śmierć, śmierć w nowe życie a poczucie jaźni jest najsłabsze.
A jaźń Stefana, uniesiona magnetycznymi prądami odpływu w głębię odrętwiającego snu po za ławy piasczyste indywidualności i sfer społecznych, wzniosła drobne ręce i zaczęła wołać ratunku. Purpurowe morze samozapomnienia wydało mu się pod ponurem, obojętnem niebem takie zimne i straszne. Nie miało granicy, którą mógłby widzieć, a prawa niem rządzące zawisły gdzieś daleko, wypisane hieroglifami bladych gwiazd. Nie mógł się uporać z podnoszącą i opadającą falą, która opływała jego postać i krępowała mu ruchy. Gdzie poniesie go ta fala? Do jakiej głębi milczenia i ciszy? Miałażby jego własna córka zanurzyć się w tem morzu, które nie uznawało żadnej wiary, prócz samozapomnienia, nie miało szacunku ani dla sfery całej ani dla jednostki — w tem morzu, gdzie nieliczne drżące ślady świadczyły jedynie o cennej różnorodności ludzi? Niechaj Bóg uchowa!
I, opierając się na łokciu, Stefan utkwił wzrok w tę, która mu taką córkę dała. W tajemnicy śpiącej twarzy żony — tej twarzy, najbliższej mu i najdroższej — usiłował nie dopatrzeć się żadnego podobieńtwa do p. Stone’a. Opadł na poduszki, znalazłszy niejaką pociechę w myśli: „Ten stary dziwak ma swoją idée fixe — to Powszechne Braterstwo. Pochłania go ono całkowicie. Nie widzę najlżejszego śladu tego w twarzy Cis. Wprost przeciwnie.“
Ale nagle zrodziła się w nim, niby objawienie, myśl okrutna, jasna jak błyskawica, i poruszyła go do głębi: Stary dziwak jest w istocie tak pochłonięty sobą i swoją cenna książką, że zapomina zupełnie, iż, oprócz niego, żyje jeszcze ktoś inny na świecie. Czy może być bratem każdego ten, kto nie pyta o jego istnienie? Ale kaprys Tymjany jest faktyczni próbą zostania siostrą każdego. Zęby to osiągnąć, trzeba zapomnieć o sobie. A więc w wypadku z Tymjaną sprawa stoi gorzej niż z p. Stonem! W tej myśli było coś strasznego dla Stefana.
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/240
Ta strona została przepisana.