zumienia. W Istniały dla nich małżeńskie, uroczyste 0skarżenia i wyrzuty, patetyczne upominanie się o prawa własności. Nie istniało dla nich uświęcone pojęcie, że muszą, za wszelką cenę, unieszczęśliwiać się wzajemnie — ani nawet przeświadczenie, że mają do tego prawo. Nie było dla ich zbolałych serc pociechy. Szli obok siebie, wzajemnie szanując swoje uczucia, jakgdyby ból nie szarpał ich sercem przez osiemnaście lat, w ciągu których, spojeni zrazu miłością, rozeszli się, za sprawą tajemniczego rozdźwięku; jak gdyby teraz nie stała między nimi ta dziewczyna.
Naraz Hilary rzekł:
— Byłem w mieście i załatwiłem sprawunki podróżne; wyjeżdżam jutro w góry. Nie będziesz zmuszona rozłączać się z ojcem.
— Zabierasz ją z sobą?
Powiedziała to z całą swobodą, bez cienia ukrytej myśli albo ciekawości; ani obojętnie ani nadmiernie skwapliwie — nikt nie mógłby powiedzieć, czy kierowała nią wspaniałomyślność, czy też złośliwość. Hilaremu pytanie wydało się wspaniałomyślne.
— Dziękuję ci, — odparł; — ta komedja skończona.
Na Okrągłym Stawie czółenko, w kształcie łabędzia, ruszało od brzegu; w bruździe, wyżłobionej przez zabawkę, płynął i drżał kawałeczek wydrążonego drzewa z trzema piórami, wyobrażającemi maszty, a trzej obdarci chłopcy, właściciele statku, usiłowali gałązkami powstrzymać go na na przezroczystej toni.
Jacy byli dumni ze swej własności! Bianka patrzyła, nie widząc, na zabawkę. Cienki złoty łańcuszek okalał jej szyję; naraz wrzuciła go za stanik. Pękł pod jej palcami.
Przyszli do domu, nie zamieniwszy już ani słowa.
U drzwi do gabinetu Hilarego siedziała Miranda. Zwierzątko odpowiedziało na jego pieszczotę drżeniem gładkiej sierści i zwinęło się znów w kłębek na miejscu, które już wygrzało.
— Nie idziesz ze mną? — rzekł Hilary.
Miranda nie poruszyła się.
Przyczyna jej odmowy ujawniła się, gdy Hilary wszedł do pokoju. Tuż przy półce z książkami, poza popiersiem Sokratesa, stała mała modelka. Bardzo’ cicha, jakgdyby obawiając się zdradzić ruchem czy dźwiękiem, była jej postać w niebiesko zielonawej sukni, w toczku z bronzowej słomy, przybranym dwiema purpurowemi różami, spiętemi ciemniejszą aksamitką. Obok tych róż wślizgnęło się pa-
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/246
Ta strona została przepisana.