— Tyś warta więcej, — mruknął Hilary, — niż ja ci kiedykolwiek dać mogę, a ja jestem wart więcej niż ty mogła byś mi dać kiedykolwiek.
Mała modelka usiłowała odpowiedzieć, ale słowa nie chciały jej przejść przez gardło; odrzuciła głowę w tył, chcąc słowa wyswobodzić z uwięzi i stała, chwiejąc się na nogach. Widząc ją przed sobą, bladą, jak chusta, z zamkniętemi oczyma i rozchylonemi ustami, jakgdyby bliską zemdlenia, Hilary chwycił ją za ramiona. Za dotknięciem tych mię kich ramion krew uderzyła mu do twarzy, usta jego drżały. Nagle dziewczyna podniosła nieco powieki i spojrzała na niego. Spostrzegłszy, że omdlenie było sztuczne, że był to mały rozpaczliwy podstęp tego dziecka Dalili, Hilary cofnął ręce nagłym ruchem.
Z chwilą kiedy uczuła, że rozluźnia się uścisk jego dłoni, dziewczyna padła na ziemię i objęła jego kolana, przyciskając je do piersi tak mocno, że nie mógł się ruszyć. I przyciskała je coraz silniej i silniej, tak, że zdawało się, iż miażdży niemi swoje ciało. Oddychała ciężko, łkaniem; oczy miała zamknięte; usta wzniesione, drgały. W uścisku przytulonego ciała ujawniła się nagle cała potęga oddania się kobiety. I to właśnie, w tej chwili, takiej dlań strasznie bolesnej, powstrzymało Hilarego od pochwycenia jej w objęcia — właśnie to pozorne zapamiętanie się, jakgdyby utraciła świadomość swoich czynów. Wydało mu się to zbyt brutalne, zbyt bliskie wyzyskiwania słabości dziecka.
Z ciszy rodzi się wiatr, fala ze spokojnej toni, zapomnienie z nicości — i tak wszystko mija niepostrzeżenie, nikt nie wie jak. Minęła chwila zapamiętania się małej modelki a w jej wilgotnych oczach ujawniła się znów jej przebiegła, pospolita dusza, jakgdyby powiedziała: „Nie puszczę cię; zostanę przy tobie“.
Hilary oderwał się od niej; padła na twarz.
— Wstań, dziecko, — rzekł; — wstań; na miłość boską nie leż na ziemi!
Wstała posłusznie, tłumiąc łkanie, ocierając twarz małą, brudną chusteczką. Nagle postąpiła ku niemu kilka kroków, złożyła dłonie błagalnie i opuściła je.
— Pójdę na złą drogę, — rzekła, — pójdę... jeśli mnie pan nie zabierze!
I, z ciężko falującem łonem, z rozpuszczonemi włosami stała, patrząc uparcie w niego, okolonemi czerwoną ob-
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/249
Ta strona została przepisana.