Po za pozomem pogodzeniem się z losem człowieka, przywykłego od urodzenia do tyranji, te trzy wyrazy zawierały u Hughs’a taką bezdeń goryczy, tyle buntu i wściekłości, że żaden wybuch nie byłby mógł przynieść mu ulgi. Te same trzy wyrazy obejmowały dla pani Hughs taką osobliwą mieszaninę obawy, współczucia, przywiązania, i drżącego zaciekawienia wobec nowego pierwiastku, jaki wtargnął do życia tej nielicznej rodziny, idącej gęsiego z powrotem do Kensingtonu, że mówienie o tych uczuciach byłoby niby zanurzeniem się w wir rzecznej toni. Dla ich syna te trzy, wyrazy były jakby romantyczną legendą, którą nie wyczarowywała żadnego określonego obrazu, lecz tylko budziła w nim podziw.
— Stanley, nie guzdraj się. Idź jak ojciec.
Chłopiec zrobił trzy przyśpieszone kroki, potem znów pozostał w tyle, a czarne oczy jego odpowiedziały: „Zrzędzisz na mnie, bo nie wiesz co masz mówić“. I, nie zmieniając gęsiego pochodu, trójka znów w milczeniu podążyła dalej.
W sercu szwaczki wątpliwość i obawa złączały się stopniowo w trwogę przed pierwszymi dźwiękami, jakie przejdą przez usta męża. O co zapyta? Jak ona odpowie? Czy będzie się awanturował, czy też przemówi rozsądnie? Czy zapomniał o tej dziewczynie, czy też bezbożne myśli nie opuszczały go nawet w domu smutku i milczenia? Czy zapyta gdzie dziecko? Czy da jej dobre słowo? Ale wśród trwogi nie opuszczało jej nieugięte postanowienie ¿nie puszczenia go, gdyby jeszcze o tem myślał, do tej dziewczyny“.
— Stanley, nie guzdraj się!
Gdy powtórzyła te słowa, Hughs odezwał się:
— Daj pokój chłopcu! Niedługo będziesz zrzędziła na małego!
Ochrypła i głucha, jak dźwięki, wydobywające się z wilgotnego sklepienia, była ta pierwsza przemowa.
Do oczu szwaczki napłynęły łzy.
— Nie będę już mogła, — wyjąkała. — Niema go.
Zęby Hughs’a zabłysły, jak zęby podrażnionego psa.
— Kto go zabrał? Gadaj mi zaraz!
Łzy staczały się po policzkach szwaczki. Nie mogła odpowiedzieć. Natomiast odezwał się cienki głosik jej syna:
— Baby umarł. Zakopaliśmy go w ziemi. Sam widziałem. P. Creed jechał razem ze mną w dorożce.
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/252
Ta strona została przepisana.