Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/254

Ta strona została przepisana.

— O tak, — rzekł, — powinienem był wymówić i zabrać swoje rzeczy; ale żal mi było tej biednej kobiety, to tak, jakgdybym ją uderzył, kiedy już upadła. Przytem ja nie chcę się wyprowadzić. Nie mam nikogo, coby się mną zajął; a ta kobieta reperuje moje ubranie. Ach Boże, tak; ona pracy nie żałuje... Zresztą, to taka drobnostka!
Kulawa kobieta, utykając; opuściła miejsce odpoczynku i zaczęła słać łóżko, przyczem zmarszczyła czoła, jak zwykle przy robocie, która nadwerężała skurczone mięśnie jej nogi.
— Jeśli nie dopomożesz sąsiadowi, sąsiad nie dopomoże tobie, — rzekła sentencjonalnie.
Creed, milcząc, skierował na nią oczy w żelaznej obwódce okularów. Rozważał może jaki był jego stosunek do Hughs’a w świetle tej uwagi.
— Byłem na pogrzebie jego dziecka — rzekł w końcu. — Och Boże, już jest.
Rodzina Hughs’ów stała istotnie we drzwiach.
Mądrość życiowa „Westministra“ ujawniła się jasno, w ciągu następnych kilku sekund.
„Muszę utrzymać się przy życiu i w zdrowiu“, mówiły jego oczy, „to bardzo ważne dla mnie. Wiem jakiego rodzaju z ciebie człowiek, ale teraz, skoro tu jesteś, niema sensu, żebym się ciebie bał. Muszę jakoś dać sobie z tobą radę. Oho, tak; pilnuj swoich spraw i daj mi pokój z temi swojemi głupstwami, nie chcę nic wiedzieć, bo ja tego nie wytrzymam. Ojoj, napewno!“
Grube krople potu wystąpiły mu na, pokryte czerwonemi plamami, czoło; z zaciśniętemi ustami i wytężonym wzrokiem czekał na to, co powie uwolniony więzień.
Hughs, którego twarz nabrała w więzieniu bladej, szarawo białej cery, i którego czarne oczy, jakby cofnęły się w głąb czaszki, wolno zmierzył wzrokiem starca od głowy do stóp. W końcu zdjął czapkę, ukazując krótko ostrzyżoną głowę.
— To wy, dziadku — rzekł, — nawarzyliście mi tego piwa, ale nie mam do was żalu. Pójdźcie na górę i wypijcie z nami filiżankę herbaty.
Odwrócił się i zaczął iść po schodach, a za nim szła żona i syn. Oddychając ciężko Stary kamerdyner również, wszedł na schody.
W pokoju na drugiem piętrze, gdzie nie było już niemowlęcia, sztokfisz na stole dokładał wszelkich starań, żeby wyglądać świeżo; dokoła były kroniki chleba — na talerzach,