Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/255

Ta strona została przepisana.

kawałek masła w rynience, imbryk do herbaty, brunatny cukier w misce, a obok siebie stary dzbanuszek sinego mleka i, do połowy pusta, butelka czerwonego octu. Przy jednym talerzu leżał pęk goździków i lewkonji na brudnym obrusie, jakgdyby upuścił je i o nich zapomniał bożek rmiłości. Orzeźwiający ich zapach unosił się nad innemi woniami. Stary kamerdyner utkwił z nich wzrok.
„Kupiła to, biedactwo, chcąc mu przypomnieć dawne dni“ myślał. „Pewnie miała takie same kwiaty w dniu ślubu!“
Ponieważ ta poetyczna myśl zdziwiła jego samego przeto zwrócił się do małego chłopca i rzekł:
— To będzie dla ciebie pamiątkowy dzień jak podrośniesz.
I, nie mówiąc już słowa, wszyscy zasiedli do stołu. Jedli w milczeniu a stary kamerdyner myślał: „Ten sztokfisz nie jest taki, jak należy; ale herbata doskonała. A on nic nie je; rozsądniejszy niż przypuszczałem. Kto to będzie chciał zadawać się z nim teraz!“
Oczy jego powędrowały na miejsce, z którego zabrano bagnet i spoczęły na obrazie Narodzin.
„Pozwólcie maluczkim przyjść do Mnie“ myślał, „i nie zabraniajcie. „Będzie kontent, jak usłyszy, że dwie dorożki jechały za pogrzebem.“
I, czekając na odpowiednią sposobność, odchrząknął w przygotowaniu do przemowy. Ale, wobec niewzruszonego milczenia rodziny, nie mógł wydobyć żadnego dźwięku z krtani. Skończywszy pić herbatę, wstał, cały drżący. Wszystko, co zamierzał powiedzieć, wirowało w jego mózgu.
„Bardzo się cieszę, że was widzę. Mam nadzieję, że jesteście w dobrem zdrowiu w obecnej chwili. Nie chcę dłużej przeszkadzać. Wszyscy musimy kiedyś umrzeć.“
Wszelako to wszystko pozostało niewypowiedziane. Uczyniwszy nieokreślony ruch wychudłą ręką, skierował się słabym ale spokojnym krokiem do drzwi. Gdy był już prawie u wyjścia uczynił ostateczny wysiłek.
— Nie powiem nic, — rzekł; — to byłoby zbyteczne! Życzę wszystkiego dobrego i do widzenia.
Za drzwami zatrzymał się chwilkę, poczem chwycił za poręcz.
„Chociaż siedzi tak spokojnie, nie poprawili go tam“ myślał. „Te jego oczy!.. jak on patrzy!“ Schodził powoli, pełen jakiegoś głębokiego zdumienia „Miałem o nim fałszywe wyobrażenie; był zawsze nieszkodliwą istotą ludzką.