Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/258

Ta strona została przepisana.

Dziecko jakieś wpuściło ją do ciemnego korytarza, służącego za przedsionek. Mieszanina różnorodnych uczuć, jakie wrzały w piersi Bianki, gdy stała za drzwiami dziewczyny, nie ujawniły się na jej twarzy, która miała zwykły spokojny, napół drwiący, wyraz.
Głos małej modelki odezwał się zcicha:
— Proszę.
W pokoju panował nieład, jakgdyby niebawem miał być opuszczony. Kuferek, zamknięty i osznurowany, stał na środku podłogi; łóżko niepóołane, rozpościerało się w całej nędzy wypełzłych, kolorowych poszewek pościeli. Fajansowe przyrządy umywalni były odwrócone dnem do góry. Obok umywalni zaś, stała mała modelka w kapeluszu z purpurowemi różami i pawiem piórkiem — stała wylękła, bezradna, jak ktoś, który oczekiwał pocałunku a otrzymuje cios.
— A więc panienka się stąd wyprowadza? — spytali Bianka spokojnie.
— Tak, — szepnęła dziewczyna.
— Panięnka nie lubi tej dzielnicy? Zadaleko chodzić do zajęcia?
Mała modelka szepnęła ponownie;
— Tak.
Oczy Bianki wodziły zwolna po niebieskich okwieconych ścianach i rdzawych drzwiach — w dusznej atmosferze tego pokoju w nieładzie unosiła się natrętna woń piżma i fiołków, jakgdyby rozlano tu tanie perfumy, jako kadzidło ofiarne. Przed odrapanem lustrem stała pusta buteleczka.
— A czy panienka znalazła już nowe mieszkanie?
Mała modelka przysunęła się bliżej do okna. Na jej wylękłej, zdumionej twarzy zaczął się ujawniać wyraz podejrzliwej baczności.
Potrząsnęła głową.
— Nie wiem dokąd się przeniosę.
Jakgdyby zapragnęła nagle widzieć jaśniej, Blanka podniosła woalkę.
— Przyszłam, żeby panience powiedzieć, — rzekła, — że będę zawsze gotowa jej dopomódz.
Dziewczyna nie odpowiedziała, ale nagle wykradło się z pod jej czarnych rzęs spojrzenie na gościa. A spojrzenie to mówiło; „Czy ty możesz mi dopomódz? Ty? O nie; nie sądzę!“ A Bianka, jakby ukłóta do żywego tem spojrzeniem, rzekła ze śmiertelnym spokojem: