Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/260

Ta strona została przepisana.

potem? Nie, oczywiście, nie opuści cię nigdy; ma zbyt tkliwe sumienie. Ale ty uczepisz się jego szyi ot... tak!
Bianka podniosła ręce, objęła niemi szyję i ściągnęła ją powoli na dół, jak syrena ściąga swemi ramionami w głęię tonącego marynarza.
Mała modelka wyjąkała:
— Zrobię co on mi każę! Zrobię co on mi każę!
Bianka stała w milczeniu, wpatrzona w dziewczynę, której falujące łono i piórko pawie, której drobne, kurczowo zaciśnięte dłonie i woń, unosząca się z jej sukni — słowem wszystko uważała za dotkliwą obelgę.
— A ty myślisz, że on ci powie czego chce? Czy wyobrażasz sobie, że będzie umiał pozbyć się ciebie z całą brutalnością? Jemu będzie się zdawało, że ma obowiązek zatrzymania cię przy sobie, dopóki go nie porzucisz, co, jak przypuszczam, pewnego pięknego dnia nastąpi!
Dziewczyna opuściła ręce.
— Ja go nigdy nie porzucę... nigdy! — krzyknęła namiętnie.
— W takim razie, niech mu Bóg dopomoże — rzekła Bianka.
Źrenice uciekły z oczu małej modelki, które były teraz, jak dwa kwiaty cykorji, pozbawione czarnych ośrodków. Wszystko, co czuła w tej chwili, szukało z wysiłkiem ujścia przez te oczy; ale to, co poruszało jej duszę, było za głębokie dla słów, nie mogło przejść przez usta, zupełnie nie przywykłe do wyrażania uczuć. Mogła tylko wyjąkać:
— Ja nie... ja nie... ja chcę... — i przyciskać dłonie do do piersi.
Bianka skrzywiła usta.
— Rozumiem; wyobrażasz sobie, że jesteś zdolna do poświęceaia. A więc masz teraz sposobność. Skorzystaj! — Wskazała osznurowany kuferek. — Teraz na ciebie pora; masz tylko zniknąć!
Mała modelka cofnęła się do okna.
— On mnie chce! — szeptała uporczywie — Ja wiem, że on mnie chce.
Bianka zagryzła usta do krwi.
— Twój zamiar poświęcenia się jest doskonały! — rzekła. — Jeżeli odejdziesz, on z, a miesiąc nie pomyśli już nawet o tobie.
Dziewczyna dławiła się. W ruchu jej rąk było coś takiego żałosnego, że Bianka się odwróciła. Przez kilka