Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/261

Ta strona została przepisana.

sekund stała wpatrzona w drzwi, poczem zwróciła się znów do dziewczyny z zapytaniem:
— No, i cóż?
Ale w twarzy dziewczyny zaszła zupełna zmiana. Chociaż zalana łzami, przyoblekła się teraz wyrazem tępego uporu.
Bianka zbliżyła się z pośpiechem do kuferka.
— Musisz! — rzekła. — Zabieraj to i odchodź!
Mała modelka nie ruszyła się z miejsca.
— A więc nie chcesz?
Gwałtowne drżenie wstrząsało postacią dziewczyny. Zwilżyła usta, usiłowała przemówić, nie zdołała, znów zwilżyła usta i tym razem szepnęła:
— Pójdę tylko... pójdę tylko... jak on mi każe!
Bianka roześmiała się.
— Zupełnie jak pies! — rzekła.
Ale dziewczyna zwróciła się nagle do okna. Usta miała rozchylone. Chwiała się i drżała, wobec tego, co ujrzała na ulicy. Wyglądała istotnie, jak wyżeł, który widzi, że jego pan nadchodzi. Bianka odczuła, że Hilary się zbliża. Wyszła na korytarz i otworzyła drzwi.
Hilary szedł po schodach, twarz miał taką wzburzoną, jak człowiek w gorączce, a na widok żony stanął i spojrzał jej prosto w twarz.
Bez drgnienia powieki, bez najlżejszego śladu wzruszenia, lub najmniejszej oznaki, że zauważyła jego obecność, Bianka minęła go i powoli wyszła z domu.

ROZDZIAŁ XL.
Koniec komedji.

Ci, którzy może widzieli Hilarego, jadącego do mieszkania małej modelki, mieli przed sobą mężczyznę, z wypiekami na twarzy i nadmiernie zaciśniętemi ustami, zdradzającego zwierzęcość, której pierwiastek istnieje w duszy najkulturalniejszego nawet człowieka.
Po osiemnastu godzinach istnego czyścca wahania, nietyle postanowił dotrzymać przyrzeczenia odwiedzin, od których zależała przyszłość dwojgu ludzi, ile poddał się pędowi porywu, co go uniósł ku dziewczynie,