Gospodyni, powracająca z targa z zakupami, poznała jego martwą twarz. Pomyślała, że ten pan wygląda, jakgdyby otrzymał złe wiadomości! I, naturalnym biegiem myśli, połączyła niezwykły wyraz jego twarzy ze swoją lokatorką. Zastukawszy do drzwi dziewczyny i nie otrzymawszy odpowiedzi, weszła.
Mała modelka leżała na nieposłanem łóżku; twarz wcisnęła w poduszkę, osłoniętą poszewką w białe i niebieskie kratki. Przyciszone łkanie wstrząsało jej ramionami. Gospodyni stała i patrzyła na nią w milczenu.
Pochodząc z pobożnej rodziny kornwalijskiej, nie lubiła tej dziewczyny, albowiem instynkt mówił jej, że była jedną z tych, którym życie dało się we znaki. A te, którym już tak wcześnie życie dokuczyło, były zawsze — wiedziała to dobrze — „takie od przyjemności.“ Dzięki znajomości warunków życia wiejskiego, wysnuła sobie historję małej modelki — historję bardzo prostą i bardzo częstą. Niekiedy troska taka szybko mija i idzie w zapomnienie; ale bywa niekiedy, że, jeśli młodzieniec niechce postąpić, jak należy, a rodzina dziewczyny bierze sprawę na serjo, w takim razie!... Tak, mniej więcej, rozumowała ta zacna niewiasta. Ponieważ pochodziły z jednej sfery, przeto od początku nie miała złudzeń co do swojej lokatorki.
Widząc ją jednak teraz taką widocznie ciężko strapioną, a posiadając jednak, po za granitową twarzą i chciwemi oczami, coś miękkiego i ciepłego w głębi, dotknęła jej ramienia.
— Proszę się uspokoić! — rzekła; — nie trzeba tak brać do serca! Co się stało?
Mała modelka otrząsnęła rękę, jak dziecko w pasji odpycha pociechę.
— Niech mi pani da pokój! — mruknęła.
Gospodyni cofnęła się.
— Czy kto pannie zrobił krzywdę? — spytała.
Mała modelka potrząsnęła głową.
Zdumiona tą milczącą rozpaczą gospodyni ucichła; poczem, z szorstkością ludzi, których życie jest jedną długą walką z losem, mruknęła:
— Nie mogę patrzeć, jak kto tak płacze!
A ponieważ dziewczyna uparcie odrzucała wszelkie objawy życzliwości i nie chciała nawet odsłonić twarzy, przeto gospodyni skierowała się ku drzwiom.
— No, — rzekła z ironicznem współczuciem, — jak tam panna zechce czego odemnie, jestem w kuchni.
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/264
Ta strona została przepisana.