„No cóż, nasz stary przyjaciel? „Na tych placach, na tych ulicach!“ To jest gorsze, niż zwykła choroba — biedny starzec już niemal — —“. I dotknąwszy lekko czoła dwoma palcami, odszedł sprężystym krokiem człowieka, którego wyobraźnię zwykle trzyma na wodzy systematyczność.
Zatrzymawszy się chwilę między krzewami, Hilary spojrzał w oświetlone okno, które przecinało ciemny front jego domu, i mały jego piesek, bursztynowej barwy, który zjawił się nagle u jego nóg, również spojrzał w górę. Pan Stone stał dalej, z piórem w ręku, widocznie mocno zamyślony. Srebrzysta jego głowa wraz z brodą poruszały się lekko jakby pod wysiłkiem mózgu. Podszedł do okna i widocznie nie widząc swego zięcia, spojrzał w noc.
W ciemności tej były wszystkie kształty, światła i cienie wiosennej londyńskiej nocy: drzewa w ciemnym rozkwicie; migotliwa żółtość lamp gazowych, bladych symboli samo-świadomości miast; nagromadzone cienie wąskich liści, rozrzuconych krwawo po powierzchni drogi, jak czarne grona, wdeptane w ziemię nogą przechodnia. Były tam również kontury mężczyzn i kobiet, spieszących do domu i wielkie kształty brył domów, w których mieszkali. Łuna unosiła się nad City — jak wysoko rozpostarta mgła żółtego światła, zaćmiewająca gwiazdy. Czarna powolna postać policjanta, poruszała się bez szmeru wzdłuż przeciwległego ogrodzenia.
Od tej chwili do godziny jedenastej, gdy sam sobie gotował kakao na małej spirytusowej maszynce, autor „Książki o powszechnem braterstwie“, to nachylał się nad swoim rękopisem, to badał noc roztargnionym wzrokiem.
Nagle wrócił Hilary do swych rozważań pod popiersiem Sokratesa.
„Każdy z nas ma cień na tych placach — na tych ulicach“.
W pojęciu tem była z pewnością jakaś trucizna. Można to uważać za żart, tak, jak Stefan, a w przeciwnym razie co robić? Do jakiego stopnia jest w interesie człowieka utożsamienie się z innym człowiekiem, zwłaszcza słabym — do jakiego stopnia należy zachować samego siebie w całości — integer vitae? Hilary nie był młodzieńcem, jak Marcin lub jego siostrzenicą, którym wszystko wydawały się prostem; nie był on również starcem, jak jego teść; dla którego życie przestało być złożonem.
I najzupełniej świadomy swej niemożności powzięcia postanowienia w tym, czy innym zakresie, z wyjątkiem mo-
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/30
Ta strona została przepisana.