Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/39

Ta strona została przepisana.

I rzucając spojrzenie przez otwarte drzwi, Hilary ujrzał ją, trzymającą kawałek chleba z masłem w palcach powalanych atramentem, usta miała nieco rozwarte, jakby w oczekiwaniu następnego kąska, oczy wpatrzone z ciekawością w pana Stone’a, który w przezroczystym ręku trzymał filiżankę z herbatą oczy zaś miał utkwione w dalekiej przestrzeni.
Pewnego kwietniowego dnia p. Stone, poprzedzany zapachem pieczonych ziemniaków, jaki zazwyczaj go otaczał, ukazał się o godzinie piątej we drzwiach gabinetu Hilarego.
„Nie przyszła“, rzekł.
Hilary odłożył pióro. Był to pierwszy prawdziwy dzień wiosenny.
„Czy nie przeszedł by się pan ze mną, zamiast...?“ zapytał.
„Owszem“, powiedział p. Stone.
Poszli do ogrodów Kensingtonu, Hilary z głową raczej spuszczoną, a p. Stone z oczami utkwionemi w swe dalekie myśli, wysuwając naprzód swą srebrzystą brodę.
Na, ulubionych swych firmamentach błyszczały gwiazdy krokusów i narcyzów. Każde niemal drzewo miało swego gruchającego gołębia, każdy krzew swego rozśpiewanego kosa. Na ścieżkach były dzieci w swych wózkach. Był to ich zwykły punkt zborny, przychodziły tutaj codziennie przyglądać się przyzwoitej odległości małym, brudnym dziewczynkom siedzącym na trawie i pilnującym małych brudnych chłopców, słuchać nieustannego szczebiotania tych pospolitych bębnów i uczyć się rozwiązywania wielkiego zagadnienia klas niższych. Siedzieli w swoich wózkach, ssąc w namyśleniu gumowe smoczki. Przed niemi biegały psy, za niemi szły niańki.
Duch barw unosił się nad odległemi drzewami, spowijając je w brunatno-purpurowe mgły; niebo ozłocone było poświatą gasnącego słońca. Był to jeden z tych dni, które budzą w sercu gorące pragnienia takie, jakie księżyc budzi w sercach dziedzięcych.
P. Stone usiadł z Hilarym w Broad Walk.
„Wiązy!“ zekł p. Stone. Niewiadomo, kiedy one otrzymują swoją obecną postać. Mają jedną, powszechną duszę. Tę samą, co ludzie. Przerwał, i Hilary niespokojnie rozejrzał się dokoła. Siedzieli sami na ławce.
P. Stone znów podniósł głos. „Ich kształt i kołysanie się stanowią ich właściwą duszę; przechowywują ją z wieku na wiek. Poto jedynie żyją. W dzisiejszych cza-