Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/72

Ta strona została przepisana.

Hilary, chcąc uniknąć obcesowego spotkania się z dziewczyną, skręcił w boczną ulicę i, znalazłszy odpowiedni zakątek, czekał. Nic nie rozumiał. Dlaczego, jeżeli Hughs prześladuje modelkę umizgami, nie przeszedł przez jezdnię i nie zbliżył się do niej, gdy stała przed sklepem z obrazami?
Młoda dziewczyna minęła wyjście bocznej ulicy i szła dalej wolnym krokiem człowieka, któremu włóczęga po ulicach sprawia przyjemność. Teraz już jej widzieć nie mógł; rozglądał się dokoła, chcąc zobaczyć, czy Hughs idzie za nią. Czekał przez kilka chwil. Hughs się nie pokazał. Tropienie zakończyło się! I nagle wpadło Hilaremu na myśl, że ten człowiek śledzi ją poprostu dlatego, żeby się przekonać, że dziewczyna niema z nikim schadzki. Obaj zatem mieli jeden cel. Zarumienił się, stojąc na ponurej uliczce, gdzie oprócz niego nie było nikogo. Cecylja ma słuszność! To brudna sprawa.
Człowiek, mający więcej styczności z faktami rzeczywistymi, niż Hilary, posiadałby jakąś umysłową skrytkę, w której umieściłby podobne zajście; lecz, mając z zawodu do czynienia tylko ze światem ideowym i myślowym, nie bardzo zdawał sobie sprawę z własnego nastroju. Umysł jego nawykł do ścisłości tylko w pracy literackiej, — w sprawach innych Hilary był zupełnie bezradny, nie umiałby rozwikłać zwłaszcza drażliwej kwestji różnicy klas.
Pogrążony w głębokiej zadumie, szedł cienistą aleją, prowadzącą między wysokimi płotami z Notting Hill do Kensingtonu.
Była taka oddalona od ruchu wielkomiejskiego, że każde drzewo po obu stronach rozbrzmiewało wiosennym śpiewem ptaków; zapach ciekącej żywicy rozchodził się zwolna, w miarę, jak przygasało słońce. Szczególny spokój zawisł tu nad miastem, unosiło się, jakby osobliwe odczucie sędziwej Matki-Ziemi — głośne dźwięki i ciche oblicze obłoków. Człowiek mógł tutaj użyczyć spokoju dręczącym myślom i na chwilę zaufać dobrotliwej Opatrzności, która mu dała życie, oraz pięknu każdego dnia, co, roześmiany albo ponury, odchodzi w noc. Kilka krzaków rozkwitającego bzu rozsiewało woń cytryny; żółty kot na murze ogrodowym grzał się w zachodzącem słońcu.
Na środku alei szereg buków rozpościerał sękata, powikłane korzenie. Spoczywały tam istoty ludzkie, których powichrzone włosy zwieszały się dokoła znużonych twarzy. Ich wychudłe członki osłonięte były łachmanami; każdy