Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/75

Ta strona została przepisana.

— Przecież pani znajdzie chyba pokój gdzieindziej, nieprawda?
Mała modelka odpowiedziała, jak poprzednio:
— Tak, zapewne, panie Dallison.
— Obawiam się, że Hughs to... niebezpieczny człowiek.
— On taki zabawny.
— Czy nie jest natrętny?
Wyraz jej twarzy zdumiał Hilarego; malowało się na niej jakby lekkie rozweselenie. Rzuciła mu uświadomione spojrzenie.
— Nie zwracam na niego najmniejszej uwagi... nie zrobi mi krzywdy. Panie Dallison, jak się panu zdaje, jaki mam wziąć, niebieski czy zielony?
— Niebiesko zielonawy, — odparł krótko.
Klasnęła w ręce, zmieniła w podskokach krok, poczem szła dalej obok niego.
— Proszę mnie posłuchać, — rzekł Hilary; — czy pani Hughs mówiła kiedy z panią o swoim mężu?
Mała modelka uśmiechnęła się ponownie.
— A jakże.
Hilary zagryzł usta.
— Panie Dallison, proszę... a mój kapelusz?..
— Cóż pani kapelusz?
— Czy pan chciałby, żebym miała mały czy duży kapelusz?
— Na miłość boską, — odparł Hilary — mały... bez piór.
— Och!
— Czy pani może przez minutę uważać na to, co mówię. Czy Hughs albo jego żona mówili z panią co o... tem, że pani chodzi do mojego domu, o... mnie?
Twarz małej modelki pozostała obojętna, ale z ruchu jej palców wywnioskował, że uważa teraz.
— Wszystko mi jedno co oni mówią.
Hilary odwrócił wzrok; rumieniec gniewu okrywał powoli twarz jego.
Modelka zaś dodała skwapliwie:
— Oczywiście, gdybym była panią, nie byłoby mi wszystko jedno.
— Proszę tak nie mówić! — rzekł Hilary; — każda kobieta jest panią.
Tępy wyraz twarzy dziewczyny, bardziej drwiący, niż wszelki uśmiech, ostrzegł go, że słowa jego są dla niej czcze i bez znaczenia.
— Gdybym była panią, — powtórzyła z prostotą — nie mieszkałabym tam przeciąż, nieprawda?