stał na jednej, to na drugiej nodze naprzemian, paląc papierosa. Przymrużywszy oko odezwał się w te słowa:
— Halo, paniusiu! możebym ja tak poniósł za paniusią te paczuszki?
Mała modelka rzuciła mu w odpowiedzi spojrzenie, które mówiło: „Patrz swego nosa!“; niemniej w drganiu jej rzęsów było coś, co zadawało kłam tej odprawie.
Wszedłszy do swego pokoju, dziewczyna złożyła paczki na łóżku i, zwinnymi, zaróżowionymi palcami, zaczęła odwiązywać sznurki. Gdy wyzwoliła rzeczy z opakowania, rozłożyła je, uklękła i zaczęła je dotykać, wsuwała w nie nos, wdychając woń płótna, świeżość chłodnej tkaniny. Tu i owdzie przypięte były małe kokardki, fryzeczki i na te zwróciła specjalną uwagę; gładziła je dłonią, wyprostowywała ich brzegi, a twarz przyoblekła się ponownie uroczystym wyrazem.
Wreszcie wstała, zamknęła drzwi na klucz, spuściła roletę, rozebrała się od głowy do stóp, włożyła nową bieliznę i rozpuściwszy włosy, obracała się wolno dokoła, patrząc z lubością w bardzo małe lusterko. W każdym jej ruchu odbijało się głębokie zadowolenie jakgdyby jej wygłodniałe zmysły miały przed sobą wytworną biesiadę. W tem, pełnem zachwytu, przyglądaniu własnemu odbiciu, ujawniała się cała dziecinna próżność i oczekiwanie, cała naiwna radość, z jaką proste, nieuduchowione natury, rozkoszują się chwilą bieżącą. Gdy stała tak, bez ruchu, z włosami, spadającymi na plecy, podobna była do jednej z owych godzin wiosennych, które utraciły swój niepokój i radują się tem poprostu, że istnieją.
Nagle jednak, przypomniawszy sobie, że szczęście jej nie jest jeszcze zupełne, podeszła do szuflady, wyjęła torebkę cukierków owocowych i włożyła jeden z nich w usta.
Promień zachodzącego słońca utorował sobie drogę przez dziurę w rolecie i musnął kark dziewczyny. Odwróciła się, jakgdyby otrzymała pocałunek i, uniósłszy róg rolety, wyjrzała. Grusza, która ku wielkiemu niezadowoleniu właściciela, wznosiła się tak blizko podwórka tej siedziby nędzarzy — tonęła w olśniewającym blasku słonecznym. Żadne drzewo na świecie nie mogło wyglądać promienniej, w swym stroju ze złocistego kwiecia.
Z ręką na obnażonej szyi, z policzkami wklęsłemi, bo ssała cukierek, mała modelka skierowała wzrok na drzewo. Wyraz jej twarzy nie zmienił się, nie ujawniał bynajmniej podziwu. Spojrzenia jej prześlizgnęły się na tylne okna
Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/80
Ta strona została przepisana.